Jeszcze nie napisałam wam mojego "przypadku" z końca lipca.
Już to nadrabiam.
Urlop miałam zaplanowany na dwa pierwsze tygodnie sierpnia. I jak to co roku bywa mój mąż zażyczył sobie przeglądu samochodu, bo mieliśmy nim jechać 650km nad morze. To raczej nie dziwi.
Warsztat samochodowy, który zawsze leczy moje auto, przeniósł sie w inne miejsce w Chorzowie. No OK, tamto miejsce wynajmowali, to jest ich. Spoko. Przegląd miał trwać kilka godzin, więc postanowiłam odwiedzić siostrę mieszkającą w Bytomiu. To też jest OK. Siostra, która od niedawna pracowała akurat miała tygodniowy urlop i w środę była w domu. No ok zdarza sie
W Chorzowie wsiadłam w autobus, którym nie jechałam od wieków i jak się okazało zdążył zmienić trasę jazdy. To też przyjęłam ze spokojem, mnóstwo remontów, autobusy zmieniają trasy. Norma. I "Przypadki" zaczynają się dopiero w tym momencie.
Przegapiałam przystanek, z którego miałabym bliżej do siostry. Z następnego przystanku musiałam drałować całą dzielnicę wzdłuż. No OK. Pomyślałam, że nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, bo przynajmniej odwiedzę stare kąty, po których z powodu posiadania auta piechotą od dawna nie zwiedzałam.
I idąc koło mojego osiedla z dzieciństwa natknęłam się na koleżankę z podstawówki. Rozmowa wstępna wyglądała tak:
- "Basia?"
- "Kasia?" I zaczęłyśmy się śmiać.
I teraz najlepsze. Moja koleżanka ma dwójkę dzieci, jak ja. Jej starszy syn ma Zespół Aspargera, jak mój. Kupiła niedawno nowe mieszkanie, jak ja. Mieszkanie to znajduje się właśnie na moim starym osiedlu, mieszka teraz dosłownie klatkę obok
Zrobiła niedawno prawo jazdy, jak ja. I teraz najlepsze....
Wyjeżdżała na urlop dokładnie w tym samym czasie co my i do tej samej miejscowości co my.
Ja naprawdę uważam, że przypadki istnieją, ale nie w takiej ilości
Oczywiście umówiłyśmy się na spotkanie na urlopie. Mój wielce towarzyski (choby wcale) mąż najpierw był wściekły, że chcę tam jechać i mówił że pojadę na spotkanie sama. Gdy się oswoił z myślą, postanowił jechać z zaznaczeniem, że jedziemy tam na 17 i o 19 wracamy. Kaśka, jak mi się później przyznała, miała wielkie obawy, jak się dzieciaki dogadają, bo jej syn ma problemy z kontaktem z dziećmi. I co? Po pierwszych nieśmiałościach dzieciaki zaprzyjaźniły się w ułamku sekundy.
Mężowi tak dobrze się rozmawiało z mężem Kasi, że wyszliśmy stamtąd o 22:30. A my z Kasią przegadałyśmy cały ten czas. Okazało sie, że mamy prawie identyczne doświadczenia życiowe, identyczne przemyślenia, identyczne poglądy
A wczoraj zdzwoniłyśmy się i powiedziała, że spotkanie ze mną było dla mniej jak walnięcie obuchem.
Wstrząsnęło nią do posad.
I niech mi jeszcze ktoś powie, że "przypadek" w postaci Boga nie istnieje