Wklejam tekścik znaleziony w internecie, może kogoś zainteresuje:). Być może to bujda, ale sam Ossowiecki w książce "Świat mego ducha" (znane w II RP medium jasnowidzące) pisał, że Marszałek uczestniczył w eksperymentach;), dlaczego więc miałby tego nie robić w czasie I wojny światowej?:D
Ludwik Szczepański w książce „Cuda współczesne”, Wydawnictwo „Natura i Kultura”, Kraków 1937, opisuje ciekawy seans, w którym miał uczestniczyć sam Marszałek. Oczywiście proszę do tej rewelacji podejść z dużym dystansem i traktować jako li tylko ciekawostkę. Ponoć wspomnienie to snuje sam gen. Wieniawa-Długoszowski.
Grudniowy wieczór 1915 roku:
– Dosyć tego bałaganu, moi panowie. Może byśmy tak spróbowali w jakiś rozumny sposób ułożyć i poprowadzić wasze pytania. Bijemy się z Moskalami. Gdyby tak zaprosić do nas jakiegoś Rosjanina, może zechciałby porozmawiać z nami o sprawach bardziej żywotnych i bezpośredni nas interesujących?
Nikt chyba nie wątpi, że projekt Komendanta został przyjęty przez aklamację. Rozdokazywana banda sztabowców uciszyła się w mgnieniu oka, Komendant zaś swoim zwyczajem, to jest lakonicznymi zdaniami, regulował dalszy ciąg niepoważnego dotąd eksperymentu:
– Kto z waszego grona jest Galicjanuszką, nie znającym języka rosyjskiego?… Wieniawa i Dobrodzicki… Dobrze. Wieniawa i Dobrodziki będą trzymali talerzyk. W ten sposób unikniemy czynnika domyślności, świadomego kończenia zaczętych słów, oraz zdań. Poza tym w celu zapewnienia zupełnej bierności obu wymienionych mediów, zobowiążemy ich, by nie patrzyli na alfabet i śledzili za wskazywanymi przez talerzyk literami. Za nich będzie to robił Sosnkowski, który bez styczności z talerzykiem będzie notował literę za literą, w milczeniu, nie zdradzając ich sensu ni znaczenia. Pozostali panowie ograniczą się do roli milczących świadów… Pytania będę zadawał ja sam po rosyjsku, jeśli się raczy jakowyś rosyjski personat. Od czasu do czasu będziemy sprawdzali sens, czy też bezsens, notatek Sosnkowskiego.
W myśl dyspozycji Komendanta Adam Dobrodziki i ja zasiedliśmy nad talerzykiem, szef z ołówkiem i notesem stanął w pogotowiu obok nas.
– Wot priszołby k’nam – odezwał się w ogólnej ciszy Komendant – kakoj niebut ruskij gienierał. Pogoworiliby my s nim po duszam.
Talerzyk pod naszymi rękami zaczął powoli krążyć, po tym wykonał kilkanaście zdecydowanych ruchów i zatrzymał się.
– No cóż, szefie – zwrócił się Komendant do Sosnkowskiego – co tam u pana wyszło?
– Zdjes gienierał Liniewicz – odczytał szef ze swoich zapisków.
– Liniewicz? Czyżby ten znany z wojny japońsko-rosyjskiej? Obok Kuropatnika jeden z dowódców – odezwało się kilka głosów.
– Cisza panowie! – nakazał Komendant, a po tym znów w języku rosyjskim:
– Tak wy gienierał Liniewicz, adin iz rukowoditielej Rusk-japońskoj wojny? Moje pocztenje wasze prewoschoditjelstwo.
Nastąpił szereg ruchów talerzyka, potem znów pazua, i szef odczytał odpowiedź:
– Da, eto ja Liniewicz. No ja z tobol rozgoworiwat nie budu.
– A poczemu? – zapytał Komendant.
– Potomu, czto ty odstupnik.
– Kakim obrazom ja odstupnik?
– Potomu czto ty ruskoj poddanyj, a s Germańcami bijosz sia protiw ruskich.
– A po mojemu – uśmiechając się odpowiedział Komendant – skarije wy odstupnik, tak kak wy Polak, a służycie Ruskom Carlu.
Po tej replice Komendanta talerzyk zakręcił się kilka razy i przystanął, bez żadnej odpowiedzi.
– Możecie li wy otwietit na woproz zadanyj mysljenno? – brzmiało ponowne pytanie.
Ku naszemu zdziwieniu i dość nieoczekiwanie, wobec oświadczenia poprzedniego:
– Możems – brzmiała odowiedź w notatniku Sosnkowskiego.
Nastąpiła chwila milczenia, podczas której Komendant widocznie zastanawiał się nad treścią swego pytania. Po pewnej chwili talerzyk drgnął pod naszymi palcami i przez dłuższy moment wędrował od litery do litery, wreszcie zaczął znowu krążyć w różnych kierunkach, aż wreszcie stanął.
Wówczas Komendant przybliżywszy się do stołu położył swe palce na krawędzi talerzyka, który pod dotknięciem Komendanta, jakby prądem elektrycznym pchnięty, wykonał kilka niezwykle gwałtownych kół, po tym wyrwał nam się z pod palców i spadł na podłogę rozbijając się z trzaskiem na miał.
– Niedwuznacznie dano nam do zrozumienia, ze seans skończony – oświadczył Komendant – Przeczytaj szefie wasze zapiski.
– Bieriegities pierwago dnia prazdnika rożdjestwa – budjet ataka… no na was tolko demonstracja… ataka pojdjet jużnie… już… je już nie… już nie… nienje…
– Coś tu plącze się na końcu – dodał od siebie szef.
– A może powiada, że więcej już nie chce mówić – próbuje się domyślić ktoś z obecnych.
– Wszystko jest w porządku – zdecydował Komendant, wziąwszy się sam do odczytywania zapisków szefa – ataka pajdiet jużnieje – atak pójdzie bardziej na południe. – Krążenie i błądzenie, widoczne zresztą i w innych częściach, zapisywanego przez szefa tekstu, wynika z braku polskiego alfabetu dla pisania po rosyjsku, brak jest znaku „jat”, potrzebnego do słowa jużnieje. May zatem przepowiednie na święta. Musze przy tym wyznać, że pytanie moje, zadane w duchu, brzmiało istotnie – czy będziemy mieli spokojne święta?
(…) Okazało się, iż wszystko odbywało się według przepisu. Rosjanie zrobili na naszym odcinku grzmiącą ogniową demonstrację, natarciem w większym stylu uderzyli na pozycje austriackie pod Łuckiem. Natarcie owo skończyło się – mówiąc nawiasem – niepowodzeniem.
My zaś w naszej brygadowej rodzinie spędziliśmy beztroskliwe święta, podejmując serdecznie kochanego i dostojnego gościa, księdza biskupa Bandurskiego.