STRZEŻCIE SIĘ...
NIEWIDZIALNYCH PIRATÓW DROGOWYCH
Pod koniec stycznia 2001 roku grupa południowoamerykańskich historyków i archeologów podczas wyprawy do zachodnich krańców dżungli brazylijskiej odkryła coś niezwykłego: wrak hiszpańskiego szesnastowiecznego statku żaglowego, zwanego galeonem.
Naukowcy szukali w tych niedostępnych rejonach, do dziś będących białą plamą na mapie, śladów zaginionych prastarych miast, o których mówią legendy indiańskie. Wrak był w stanie kompletnego rozkładu, spowodowanego wilgocią i wysoką temperaturą, zachował jednak kształt statku. Wewnątrz znaleziono kilkanaście zmurszałych szkieletów ludzkich (pewnie załogi) oraz stosy srebrnych monet i przedmiotów wykonanych przez indiańskie plemiona z niedalekich gór Andów. Kiedyś zapewne znajdowały się w drewnianych skrzyniach i beczkach, po których teraz pozostały jedynie żelazne obręcze.
Czemu to znalezisko wywołuje takie wzburzenie wśród naukowców? Otóż zdarzało się, że wyjątkowo silne sztormy lub olbrzymie fale tsunami (fale morskie wywołane podmorskimi trzęsieniami ziemi) przenosiły statki lub szczątki nadmorskich chat nawet kilkaset metrów w głąb lądu. Jednak wrak galeonu leży w dżungli odległej o półtora tysiąca kilometrów od brzegów Atlantyku i o kilkaset kilometrów od zachodnich krańców Ameryki Południowej - od Pacyfiku oddziela go w dodatku wysokie pasmo Andów.
Co rzuciło statek wraz z załogą i ładunkiem tak daleko od morza? Nauka w tej chwili nie znajduje żadnego wyjaśnienia. Jednak być może pewne światło na tę zagadkę rzuci inne tajemnicze wydarzenie, tym razem z naszego własnego, polskiego podwórka.
Zderzenie z UFO?
Przygotowuję właśnie do druku książkę pt. "UFO nad nami". Opisuję w niej m.in. perypetie pewnego młodego warszawskiego ufologa, którego "ukryłem" pod imieniem Tadeusz. Najniezwyklejszą przygodę z Nieznanym przeżył on w sierpniu 1983 roku. Działo się to w Warszawie. Tadeusz jechał swoim "maluchem" pustą ulicą Idzikowskiego. Teraz po jednej stronie ulicy znajduje się nowe osiedle mieszkaniowe, ale wówczas było to pustkowie, więc doskonale widział, co znajduje się po obu stronach jezdni.
Dojeżdżał właśnie do skrzyżowania z aleją Sobieskiego, która w owym roku w tym miejscu biegła również przez teren niezabudowany. Rozejrzał się - w promieniu ponad pół kilometra nie widział nie tylko żadnego pojazdu, ale nawet żadnego człowieka. Jedynie sto metrów dalej stał mały parterowy domek.
Do skrzyżowania dojeżdżał z prędkością ok. 80 km/godz. i nagle... uderzył z całym impetem w pustą przestrzeń. Tadeusz wyleciał wielkim łukiem w powietrze przez nagle rozpęknięty dach. Upadł kilkanaście metrów dalej na trawnik - na szczęście jedynie mocno się potłukł. Natomiast jego samochód dosłownie rozpadł się na drobne kawałki. Oderwane koła leżały po obu stronach jezdni, a na niej pozostał tylko wrak karoserii tak pogięty, jakby miał czołowe zderzenie z wielkim pojazdem pędzącym setki kilometrów na godzinę.
Młody ufolog siedział zupełnie ogłupiały na trawniku, gdy nadjechała karetka pogotowia i kilka radiowozów. Mieszkaniec tego małego domku widział wypadek i zawiadomił służby porządkowe.
Milicjanci byli nie mniej zdumieni. Nie widzieli niczego, w co mógłby uderzyć maluch. W dodatku na asfalcie brak było śladów opon czy części innego samochodu oprócz małego fiata; nie było też śladów hamowania na asfalcie.
Naoczny świadek zdarzenia, mieszkaniec parterowego domu, który akurat wyglądał przez okno, twierdził, że usłyszał huk silnego wybuchu i jednocześnie ujrzał mały samochód, który bez powodu rozleciał się w drobne kawałki. Milicjanci mieli wielki kłopot z napisaniem raportu, gdyż najwyraźniej "maluch" z czymś się zderzył, tylko... z czym?
Co mają ze sobą wspólnego te dwa, wydawałoby się, niczym nie połączone, wydarzenia?
Trójkąt Bermudzki nie jest wyjątkiem
Być może mały fiat zderzył się z niewidzialnym, lecz całkowicie materialnym obiektem. Wiemy przecież, że uczynienie obiektu niewidocznym nie jest rzeczą niemożliwą (choć na razie nasi naukowcy zrobić tego nie potrafią). Wystarczy np. otoczyć go polem załamującym fale świetlne (lub pomalować farbą o podobnych właściwościach). Podejrzewa się, że wiele NOL-i wykorzystuje jakieś sposoby uczynienia statków niewidzialnymi dla oczu ludzkich. To wyjaśnia, dlaczego np. na zdjęciach nieba, które w założeniu miało być puste, fotograf odkrywa dziwne obiekty.
Czy to znaczy, że Tadeusz zderzył się z UFO? Być może. Ale co to ma wspólnego z hiszpańskim galeonem? Zastanówmy się, co mogło być przyczyną pojawienia się statku w głębi dżungli.
Na przykład dziura czasoprzestrzenna, jakby międzywymiarowa brama. Istnieje wiele udokumentowanych przypadków przeniesienia ludzi w mgnieniu oka na odległości nawet kilku tysięcy kilometrów - zazwyczaj ofiary owych przeniesień twierdzą, że na drodze pojawiło się światło lub mgła, oni w nią weszli lub wjechali samochodem, a po chwili byli już gdzie indziej. Dobrze byłoby sprawdzić, jaką trasą miał płynąć galeon, czy przypadkiem nie przez któreś z miejsc, w których często dochodzi do zaginięć statków (Trójkąt Bermudzki jest jednym z co najmniej dwunastu podobnych fatalnych obszarów, tyle że najsłynniejszym, bo najbardziej uczęszczanym). Jeśli tak, to być może inne zaginione statki lub samoloty czekają na swoich odkrywców w niedostępnych rejonach Ziemi?
A może pojawienie się statku w dżungli jest efektem poważnego eksperymentu/głupiego dowcipu/wypadku przy pracy (niepotrzebne skreślić) przedstawicieli obcych cywilizacji?
Kazimierz Bzowski
źródło: http://gwiazdy.com.pl/07_01/32.html