autor: Marzyciel » 31 lip 2017, 16:47
W pracy dr. Karola Kuchynki mieści się opowiedziany mu przez profesora M.B. w Ledeczu (Czechosłowacja) następujący wypadek:
Podczas malowania wpadła im w rękę jakaś broszura o jogizmie, zawierająca wskazówki, jak "wychodzić z ciała". Mimo całego sceptycyzmu poddałem się "szalonemu pomysłowi" i z całą sumiennością spróbowałem wskazanych ćwiczeń, naturalnie bez żadnego wyniku. Odłożyłem zatem książkę, przeszedłem do sypialni i prawdopodobnie zasnąłem nad jakąś nudną lekturą. W pewnej chwili obudziłem się jak ze złego snu, ale oczy miałem zamknięte. Czułem jednak, że nie leżę w poprzedniej pozycji na wznak, lecz że unoszę się poziomo z twarzą w dół zwróconą. Jako malarz mam wyrobioną zdolność dokładnego zapamiętywania wrażeń wzrokowych. Otóż przypominam sobie taki obraz, jakbym go dziś widział. Pokój skromny, jasno oświetlony, przy łóżku stolik, na nim szklanka wody i zegarek tykający, dywan na podłodze, a na łóżku moja twarz z oczami zamkniętymi, o rysach trupa i zębach zaciśniętych w walce przedśmiertnej. Pierwszą mą myślą było. że z nieskończonego nurtu życia i śmierci wysunąłem się tak, jak przy zwichnięciu nogi wysuwa się staw. Albo też, jak gdyby wszelkie życie, rodzenie się i umieranie, przepływało w grubej rurze szklanej, a ja byłem na zewnątrz tej rury. To uczucie, że ja nigdy nie mogą umrzeć, budziło we mnie strach tak bezgraniczny, że podobnego nigdy przedtem ani potem nie doświadczyłem. Przyszła mi myśl, że znajdą moje ciało i pogrzebią, a ja przecież nie umarłem i nie mogę tego nikomu wyjaśnić. Wytężyłem nadludzko wolę i doznałem uczucia, jak gdyby zwichnięta noga na powrót weszła w swój staw: ujrzałem znowu znajomą mi kołdrę i leżałem w łóżku.
Podmiot kolejnego przykładu, doktor A. S. Wiltse, Dyl lekarzem w Skiddy w stanie Cansas w USA, opisał swoje przeżycie w roczniku medycznym miasta St. Louis. W najgroźniejszej fazie tyfusu leżał przez godzinę bez pulsu i bez wyczuwalnego bicia serca, uważany przez otoczenie za zmarłego. Był przez pewien czas nieprzytomny, jak sądzi, po czym przyszedł do siebie, ale już jako "prawdziwa jaźń", chociaż jeszcze w obrębie ciała normalnego, którego budowę anatomiczną podziwiał jako fachowiec. Z całym spokojem rozmyślał w ten sposób:
Oto umarłem, a przecież jestem takim samym człowiekiem jak przedtem. Przyglądałem się osobliwemu procesowi odłączania się duszy od ciała. Kiedy odłączyłem się, ujrzałem dwie panie siedzące obok łóżka. Oceniłem odległość od mego łóżka do kolan jednej z. nich i uznałem, że mogę stanąć w tym miejscu. Wydawałem się sobie przejrzysty, barwy niebieskawej i nagi zupełnie. Idąc za wzrokiem jednej z pań ujrzałem swego trupa i zdumiałem się bladością jego twarzy. Od kilku dni nie patrzyłem w lustro i nie przypuszczałem, że jestem tak blady, jak większość ciężko chorych. Potem widziałem kilka osób siedzących koło łóżka i stojących obok, a dokładniej obserwowałem dwie panie, klęczące po lewej stronie trupa [...]. Później mi mówiono, że to była moja żona i siostra. Starałem się zwrócić na siebie uwagę obecnych, ale bez skutku, co mnie pobudziło do głośnego śmiechu, którego jednak ku memu zdziwieniu obecni nie słyszeli. One widzą tylko oczami cielesnymi mówiłem sobie – patrzą na to, za co "mnie" uważają. Ale są w błędzie. "Tamtym" nie jestem. Jestem tym tutaj i jestem tak żywy, jak nigdy. Potem wyszedłem przez drzwi, zszedłem po schodach i udałem się na ulicę [ekskursja]. Nigdy nie widziałem ulicy wyraźniej jak wtedy. Oglądałem zwłaszcza czerwoną barwę bruku i rowki deszczem wyżłobione [podczas niej choroby]...
Oba wpisy pochodzą z książki Leszka Bugaja "Eksterioryzacja".
Sed fugit interea, fugit irreparabile tempus.