autor: Tamar » 06 lut 2016, 19:31
Chciałabym się zapytać was o opinie dotyczące moich doświadczeń. Wyjątkowo mocno przeżywam śmierć swoich bliskich. Osób, którym pomagałam przed śmiercią. Boję się 2 rzeczy, po pierwsze że ich więcej nie spotkam, następnie że mogą cierpieć w tym "nowym" stanie, być samotni, zrozpaczeni. Był czas, że mocno wierzyłam w "świat duchów", w chwili obecnej boję się, że może po prostu nic nie być. I to także boli. Czytałam posty dotyczące empatii - mam ją mocno rozwiniętą. Pomagałam ojczymowi choremu na zanik mięśni, matce chorej na alkoholizm, babci która przez kilka lat przed śmiercią była mocno zniedołężniała i na wózku. Może na babci zatrzymam się dłużej - umarła kilka dni temu, byłam przy jej śmierci i trzymałam ją za rękę. Byłyśmy bardzo blisko siebie, niestety starość i demencja spowodowały, że często nie była sobą, choć ostatnie miesiące była pogodna i ciepła. Jej śmierć przeżyłam mocno. Wiem, że nie można porównywać i mierzyć, że ktoś cierpi bardziej. Bo jak to zmierzyć? Ale faktem jest, że gdy cierpi ktoś bliski, ja cierpię wraz z nim - staram się robić co mogę, by mu ulżyć, ale cierpię mocno. Tak samo rozpaczam, gdy ta osoba umiera. I już sama nie wiem, nad czym rozpaczam. Nad tą osobą, nad sobą samą, nad własną rozpaczą, nad niewiadomym... Faktem jest, że uważam iż cały proces zycia i umierania jest dość okrutny. I stąd pytanie. Jeśli założę, że jednak boli mnie to bardziej niż standardowego człowieka, pytanie - dlaczego? I jak sobie z tym poradzić?