Witam, czytam Wasze forum od dawna, ale dopiero dziś postanowiłam się na nim zarejestrować.
Potrzebuję z kimś porozmawiać, bo wiem, że sama nie dam sobie już rady. Jestem psychicznie zmęczona wszystkim.
Od razu chciałabym poinformować, że będzie to nieco długi tekst, zawierający moje przemyślenia, obawy, zwątpienia.
Mam nadzieję, że ktoś potraktuje poważnie to, co piszę i pomoże mi w tej sytuacji.
Od kilku miesięcy czuję się jakbym już umarła - dosłownie, wciąż myślę o śmierci swojej, moich bliskich. Boję się teo.
Dzień w dzień czytam przeróżne koncepcje dotyczące naszego życia pośmiertnego, ale żadna z nic nie wydaje się być dla mnie dobra.
Nie potrafię nic przyjąć za pewnik, a dy już się tak staje następuje kolejna sekwencja pytań bez odpowiedzi.
Czytałam przeróżne książki - od stricte naukowych, które mówią, że śmierć jest definitywnym końcem człowieka, a najróżniejsze paranormalne zjawiska to tylko zwidy i przekonania naszego mózgu, poprzez religijne, gdzie każdy odłam ma swoją własną koncepcję - w katolicyzmie mówi się o niebie, piekle i czyśccu, w Koranie również występuje swoiste niebo i piekło, natomiast w buddyzmie mowa o reinkarnacji człowieka. Niestety mimo, że każda może mieć nieco racji to znajdą się również ludzie, którzy powiedzą, że to nieprawda i także przedstawią dowody na to. Spirytyzm niejako łączy wszystkie te rzeczy w jedno, ale wciąż nie daje ukojenia. Ile ludzi, tyle opinii, a prawdy znaleźć nie potrafię. Nawet pojęcie duszy różni się od siebie - dla jednych jest to część nieśmiertelna, która łączy w sobie naszą psychikę, uczucia, wspomnienia, dla drugich jest to coś, co nas ożywia, ale nie przejmuje cech naszego ego - czyli nie jest nami, tym co widzimy, czujemy, pamiętamy. Przeraża mnie każda opcja, żadnej nie potrafię przyjąć. Reinkarnacja wydaje mi się być karą, a nie nagrodą - bo cóż mi z tego życia skoro o nim zapomnę? Cóż z ludzi, których kocham, wspomnień, które posiadam i myśli, które się pojawiają skoro te części rzekomo nie przejdą ze mną na tamten świat... Jeszcze gorzej, dy pomyślę o mojej rodzinie - że tam się nie spotkamy, a nawet jeśli to będą musieli tu wrócić, zapominając co nas łączyło i nigdy już o tym nie będą wiedzieć. Przez to wszystko wciąż płaczę, odcinam się od ludzi, nie umiem przeżywać szczęścia, nie potrafię jeść ani pić - to beznadziejna sytuacja. Każdego dnia proszę o wskazówki ale żadna nie przychodzi, każdego dnia coraz silniej wątpię, że moje życie, te osobiste - te dzisiejsze, ma jakiś sens. Wiele osób w moim wieku (mam 20 lat) teraz dobrze się bawi, cieszy życiem, a ja siedzę w domu i nie wiem którą drogą iść, jak uspokoić te okropne myśli. Odcięłam się od ludzi, miejsc, rzeczy... Każdy uśmiech w moją stronę od bliskiej osoby czy jej głos bolą jak strzał w serce. Czasem mam ochotę już to skończyć - zabić się, odejść stąd - tylko chroni mnie przed tym.. a jakże.. to czego najbardziej się obawiam - wizja śmierci. Jak żyć z takim balastem na swoich plecach, już tego nie wiem. Czemu nie ma krainy, gdzie wszyscy dobrzy ludzie zostają tacy jak byli i żyją tam i pamiętają... Jaki to wszystko ma sens.