Proszę, pomóżcie mi, bo nie mam już sił na dalsza walkę. Moje życie było jedną wielką porażką. Sądzę,że było to spowodowane przeżyciami w dzieciństwie i otoczeniem ludzi wyjatkowo toksycznych. Jednak mimo ciągłych upadków zawsze się podnosiłam. Nie twierdzę że szłam dalej bo niestety chwilę później zaliczałam kolejną porażkę a kto ciągle tylko upada nie ma szans iść do przodu. Zawsze miałam wrażenie że żyję jakby pod grubym, szklanym kloszem i nie mam żadnego wpływu na nic bo nie mogę zrobić żadnego kroku. Zawsze starałam się postępowac uczciwie, dawałam innym z siebie co tylko mogłam ale dostawałam w zamian tylko kopniaki. Mimo to zawsze miałam nadzieję, że to się zmieni. Gdy 2 lata temu zmarł mój ojciec poczułam, że teraz dam radę zmienić moje życie. Niestety... Tą dobrą energie czułam bardzo krótko. Potem dosłownie wszystko runeło. Na pierwszy plan poszło zdrowie fizyczne, z ktorym nigdy nie miałam większych problemów a co skutecznie ograniczyło moje możliwości. Od tego czasu nie mogę zrobić nic. Czegokolwiek dotknę, sypie się. Nawet kwestie, z których byłam zawsze zadowolona, mimo, że było ich niewiele, zniknęły. O czymkolwiek pomyślę pozytywnie, z radością i wdzięcznością tracę to. I to znacznie szybciej niż gdy nie zwracam na to uwagi. Ale przeciez człowiek automatycznie szuka pozytywów w swoim zyciu żeby mieć się na czym oprzeć. W tej chwili nie mam już niczego czego mogłabym się chwycić a nie mam już siły aby znów sie podnieść bez pomocy. Kiedyś sporo medytowałam i modliłam się. Medytacja dawała mi relaks i spokój a modlitwa siły. Ale od jakiegoś czasu mam potworny natłok natrętnych myśli, które mnie zalewaja a ja nie potrafię nad nimi zapanować a gdy czasem mi sie uda zostaje pustka. Nie wiem co jest przyczyną tego wszystkiego. Odnoszę wrażenie, że moja podświadomość sabotuje każdy mój ruch, który mógłby choćby w niewielkim stopniu zmienić na lepsze moje życie. Chociaż zastanawiam sie czasami czy to nie coś innego. Zawsze czułam się źle w moim domu ale od pewnego czasu czuje, że to już nie szklana kopuła mnie otacza ale jakaś gęsta, negatywna energia. Może to głupio zabrzmi ale mam wrażenie, że gdy po śmierci ojca poczułam się tak, że mogłabym góry przenosić i prawie cały czas przebywałam poza domem, załatwiając różne sprawy i ciesząc się życiem, coś zrozumiało, że naprawdę może mi się udać wszystko zmienić, więc postanowiło do tego nie dopuścić, fundując mi choróbsko i nieudolnych lekarzy, którzy jeszcze wszystko pogorszyli, tak żebym nie mogła się ruszyć z domu. A jak już tu utknęłam zabrał mi resztę.
Czy ktoś rzucił na mnie klątwę gdy się urodziłam? Czy to możliwe że przy mnie ciągle jest mój ojciec? Miał niesłychanie silną osobowość, wręcz charyzmę ale niestety traciłam przy nim energię, dobre samopoczucie i możliwość trzeźwego myślenia. Kiedyś mi powiedział: "Nigdy się mnie nie pozbędziesz, będę patrzył jak zdychasz a twoja córka nie poda ci nawet szklanki wody. Wtedy zrozumiesz, że jesteś dnem i nie powinnaś się była urodzić". Nie wiem co o tym myśleć. Nie zauważyłam żadnych charakterystycznych przejawów czyjejś "obecności". Jedyne dwa podejrzane symptomy to to, że dużo przedmiotów mi po prostu znika bez śladu oraz moja córka. Zawsze miała trudny charakter ale była sobą. Od jakiegoś czasu (mniej wiecej od 1,5 roku) zachowuje się w sposób charakterystyczny dla mojego ojca. Nawet jej mimika, gesty i sposób wypowiedzi się zmieniły. Od pewnego czasu czuję się przy niej tak jak przy nim, łącznie z utratą energii i pogarszającym się gwałtownie samopoczuciem fizycznym gdy jesteśmy w jednym pomieszczeniu. To już mnie przerosło! Czy ktoś może coś doradzić? Co mam o tym myśleć? Co się u mnie dzieje? Co robić?
Ale przede wszystkim chciałabym Was prosić o modlitwę. Za rozwiązanie problemów i przychylność losu w moim dążeniu do celów. Żeby moje pozytywne i radosne myśli i nastawienie zaczęły wreszcie przyciągać pozytywne i radosne wydarzenia i sytuacje.
Za to abym wreszcie poczuła w sobie i obok siebie jakąś pozytywną energię. Nigdy, nawet jako dziecko, nie czułam przy sobie żadnej istoty opiekuńczej, żadnego przewodnika czy doradcy. Mimo, że czasami tak bardzo potrzebowałam świadomości, że nie jestem zupełnie sama.
Pierwszy raz w życiu proszę o pomoc i będę wdzięczna za każdą modlitwę.
Pozdrawiam wszystkich gorąco!