Mnie oni bardzo silnie przypominają fragment z powieści C.S. Lewisa ,,ostatnia bitwa,,
,,— Mam nadzieję, że Tasz połknął również te karły — rzekł Eustachy. — Nędzne prosiaki !
— Nie, nie uczynił tego — powiedziała Łucja. — I nie bądź okropny. One wciąż tutaj są. Nawet stąd można je zobaczyć. Próbowałam się z nimi zaprzyjaźnić, ale bez skutku.
— ZAPRZYJAŹNIĆ się z NIMI! — zawołał Eustachy. — Gdybyś wiedziała, jak się zachowały...
— Och, przestań, Eustachy — powiedziała Łucja. — Chodź ze mną i popatrz na nie. Tirianie, mo¬że ty coś z nimi zrobisz?
— Nie potrafię dziś wzbudzić w sobie miłości do karłów — odparł Tirian. — Ale na twoją prośbę, pani, dokonałbym o wiele trudniejszych czynów.
Łucja poprowadziła ich i wkrótce wszyscy je zobaczyli. Był to bardzo dziwny widok. Karły nie spa-cerowały sobie po okolicy, nie zajadały się owocami, nie leżały w trawie, odpoczywając po trudach tej nocy. Siedziały w ciasnym kręgu nie patrząc wokoło i milcząc. Dopiero wówczas, gdy Łucja i Tirian stali już tak blisko, że mogli ich dotknąć, podniosły głowy i zaczęły nimi obracać, jakby niczego nie widziały, tylko coś słyszały i próbowały poznać po dźwięku, o co chodzi.
— Uważajcie! — odezwał się jeden z nich rozdrażnionym głosem. — Uważajcie, gdzie idziecie. Za chwilę wejdziecie nam na głowy.
— Dobra, dobra — odburknął Eustachy. — Nie jesteśmy ślepi. Mamy oczy.
— Muszą to być piekielnie dobre oczy, jeśli nimi coś tutaj widzisz — rzekł ten sam karzeł (miał na imię Digiel).
— Tutaj, to znaczy gdzie! — zapytał Edmund.
— Jak to gdzie, tępa głowo, TUTAJ — odparł Digiel. — W tej nędznej, ciemnej i śmierdzącej dziu-rze, jaką jest ta przeklęta Stajnia.
— Czy jesteście ślepi? — zapytał Tirian.
— A czy wszyscy nie jesteśmy ślepi w tych ciemnościach?
— Ależ tu wcale nie jest ciemno, biedne, głupie karły! — powiedziała Łucja. — Nie widzicie? Spójrz¬cie wokoło! Spójrzcie w górę! Nie widzicie nieba, drzew, kwiatów? Mnie nie widzicie?
— Jak, do wszystkich bzdur na świecie, mam zo¬baczyć coś, czego tu nie ma? A ciebie nie widzę ani trochę lepiej niż ty mnie w tych grobowych ciemnościach.
— Ale JA ciebie WIDZĘ — odparła Julia. — Mogę ci to udowodnić. Masz fajkę w zębach.
— To może powiedzieć każdy, kto zna zapach tytoniu.
— Och, biedactwa! To okropne — powiedziała Łucja. Nagle wpadł jej do głowy pewien pomysł. Schyliła się i zerwała kilka fiołków.
— Posłuchajcie, karły — powiedziała — jeśli na¬wet coś jest nie w porządku z waszymi oczami, to może macie normalne nosy. Czujecie TO? — i pod¬sunęła Diglowi świeże, wilgotne kwiaty pod nos. Ale natychmiast musiała odskoczyć, by uchylić się przed uderzeniem jego małej, twardej pięści.
— Tylko bez takich sztuczek! — zawołał. —Jak śmiesz przytykać mi do twarzy kupę jakichś plugawych śmieci z podłogi Stajni? I był w nich oset. Co za bezczelność! A w ogóle, kim wy jesteście?
— Synowie Ziemi — odezwał się Tirian — to jest królowa Łucja, przysłana tu przez Aslana z głębiny czasów. Tylko ze względu na nią ja, Tirian, wasz prawowity król, nie uciąłem wam jeszcze głów, bo¬wiem dwukrotnie zdradziliście Narnię i jej koronę.
— Tego już za wiele! — rozzłościł się na dobre Digiel. — Jak MOŻESZ powtarzać wciąż te wszystkie bzdury! Twój cudowny Lew jakoś nie przybył, żeby ci pomóc, co? Myślę, że nie. I nawet teraz, kiedy zostałeś pobity i zamknięty w tej ciemnej dziurze, wciąż bawisz się w stare gierki. Znowu zaczynasz kłamać. Znowu próbujesz nam wmówić, że nie jesteśmy zamknięci w Stajni, że nie jest ciemno i Bóg wie co jeszcze.
— Ta ciemna dziura istnieje tylko w waszej wyobraźni, głupcy! — krzyknął Tirian. — Wyłaźcie z niej! — Pochylił się, złapał Digla za pas i kaptur, i wy¬ciągnął z kręgu karłów. Ale gdy tylko postawił go na ziemi, Digel wskoczył z powrotem na swoje miejsce, rozcierając nos i zawodząc:
— Auu! Auu! Dlaczego to zrobiłeś? Uderzyłem twarzą o ścianę! O mało co nie złamałeś mi nosa!
— Och, kochani — powiedziała Łucja — co mo¬emy dla nich zrobić?
— Zostawić ich w spokoju — odparł Eustachy. Ale gdy tylko to powiedział, ziemia zadrżała. Powie¬trze wypełniła słodka woń. Jakaś jasność zapłonęła po¬za nimi. Wszyscy odwrócili się. Tirian uczynił to ostatni, bo przeniknął go lęk. I oto ujrzał przed sobą nadzieję swego serca, olbrzymiego i prawdziwego złotego Lwa, samego Aslana. Inni klęczeli już w półkolu wokół jego przednich łap, zanurzając ręce i twarze w złotej grzy¬wie, a on pochylił się, aby dotknąć każdego językiem. A potem utkwił spojrzenie w Tirianie, a ten podszedł bliżej, drżąc, i upadł do stóp Lwa. Lew pocałował go i rzekł:
— Dzielnie się spisałeś, ostatni królu Narnii, stojąc nieugięcie w jej najciemniejszej godzinie.
— Aslanie — powiedziała Łucja przez łzy — czy nie mógłbyś... czy zrobisz coś z tymi biednymi kar¬łami?
— Kochanie — odparł Aslan — pokażę ci, co mogę, a czego nie mogę zrobić.
Zbliżył się do karłów i wydał z siebie cichy pomruk — cichy, lecz ziemia od niego zadrżała.
— Słyszeliście? — powiedział Digel. — To ta banda na drugim końcu Stajni. Chcą nas przestraszyć. Robią to za pomocą jakiejś maszyny. Nie zwracajmy na to uwagi. Nas nikt już nie nabierze!
Aslan podniósł głowę i wstrząsnął grzywą. I nagle na kolanach karłów pojawiły się najwspanialsze po¬trawy: pasztety, ozorki, gołąbki, biszkopty z kremem, lody, a każdy karzeł trzymał w ręku puchar dobrego wina. Ale i to nie poskutkowało. Zaczęły jeść i pić, lecz najwyraźniej nie czuły smaku tych wyszukanych potraw. Były przekonane, że jedzą i piją tylko to, co można znaleźć w każdej stajni. Jeden powiedział, że próbuje jeść siano, drugi, że znalazł kawałek starej rzepy, inny, że zmusza się do jedzenia zgniłej kapusty. Kiedy podniosły do ust złote puchary pełne czerwonego wina, zaczęły się krzywić, a jeden powiedział: „Tfu! To okropne pić brudną wodę z koryta, które służyło przedtem osłu! Nigdy nie myślałem, że upad¬niemy tak nisko". Bardzo szybko każdy karzeł zaczął podejrzewać, że inni znaleźli coś lepszego niż on. Wy¬rywali sobie jedzenie z rąk, kłócili się i przeklinali szpetnie, aż wynikła z tego prawdziwa bijatyka i wszystkie przysmaki rozmazali sobie po twarzach albo wdeptali w ziemię. A kiedy w końcu usiedli, by zająć się swoimi podbitymi oczami i krwawiącymi nosami, rozległy się głosy:
— No, ale w każdym razie nie ma w tym żadnego matactwa. Nie pozwolimy, żeby nas ktoś oszukiwał. Karły należą do karłów.
— Sami widzicie — rzekł Aslan. — Nie pozwalają sobie pomóc. Wybrali przebiegłość zamiast wiary. Choć więzienie istnieje tylko w ich wyobraźni, to naprawdę są w nim zamknięci. Tak bardzo boją się, aby ich w coś nie WCIĄGNIĘTO, że nie można ich z tego WYCIĄGNĄĆ. Ale chodźcie, dzieci. Mam co innego do zrobienia.,,