autor: vinitor » 31 gru 2009, 08:21
Zacznę od „Ewangelii...”, ponieważ tam kończy się ostatni mój post. Obawiam się, że sporo wody upłynie zanim ujrzę III rozdział. Na razie nie mam nawet okładek a limity finansowe na wyczerpaniu. Pozostanę przy KD i Spirytyzmie, chociaż ta ostatnia w większości czerpie materiał z grubszej przyjaciółki. Dzięki za rady. Bywa, że korzystanie z czegokolwiek przypomina krawca z materiałowymi dylematami., albo przygotowywanie posiłku przez początkującą gospodynię, albo zmęczonego poszukiwaniami wędrowca w ciemnym labiryncie. Spirytyzm, to zupełnie inne spojrzenie na życie, wynikające z wprowadzenia etapów wynoszących na coraz to wyższy stopień doświadczeń. Taka forma kłóci się z moimi dotychczasowymi poglądami i pojmowaniem współistniejących światów. Jak pisałem, ukształtowane już stereotypy myślowe burzą się i nadal poszukują bardziej racjonalnych dowodów tłumaczących rzeczy i zjawiska niepojęte, odbiegające od przyjętych standardów. Z tego wszystkiego najbardziej dokucza brak wiary, niepewność, niemożność weryfikacji poznanych wiadomości. Jestem świadomy ludzkich możliwości twórczych z fabułą tak prawdopodobną, że nie sposób odróżnić fałszu od prawdy. Ta niewiara jest podłożem sceptycyzmu, bo u człowieka z fantazją i bogatą wyobraźnią wszystko jest możliwe; jest również przyczyną poszukiwań i przemyśleń, pędów do poznania praktycznie nieznanego świata i praw nim rządzących. Obracamy się wyłącznie w środowisku ludzkim. Medium też człowiek. Na co by nie popatrzeć jest w końcowym etapie zawsze pochodną człowieka. Mnóstwo informacji ma ograniczoną widownię, potem podlega obróbce i trafia do szerszego kręgu zainteresowanych.
Zetknąłem się z wnioskiem, że jeśli nie wierzę, to mój problem. Niby tak, bo jeśli nie potraktuję tego czy owego serio, to moja dalsza edukacja zostanie wstrzymana. Tylko co, u diaska, ma być tą siłą burzącą ogrom wątpliwości? A jeśli przyjmę wieść za dobrą monetę a potem okaże się błędem? Czy zdołam usprawiedliwić się przed samym sobą? Czy ten ruch w innym kierunku nie stanie się dramatem na równi z saperem mogącym się mylić raz? Myślę jak człowiek a nie jak Duch. Urodziłem się na ziemi i czuję się ziemianinem. Ten fakt tkwi nieprzerwanie w pamięci. Opieranie się na prawdopodobieństwie wystąpienia osnutych na spirytyzmie wydarzeń budzi zwątpienie i niepewność. Wielość światów jest dla mnie rzeczą bardzo odległą i w dniu dzisiejszym mocno utopijną. Życie jest krótkie i kres jego jest mi najlepiej widoczny. Moja wyobraźnia nie potrafi przekroczyć granicy śmierci , aby rzucić okiem, co za nią się znajduje .Podejmowanie takich prób traktuję jak oszustwo, złudzenie, wybryk fantazji. Siedzi we mnie skulony niewierny Tomasz i podsyca nieprawdopodobieństwo istnienia w innej skórze. To tak jakbym miał uwierzyć, że potem będę małpą lub innym stworzeniem. Oprócz tego narasta obojętność przyszłych wydarzeń, tak jak tracą na znaczeniu niektóre zwyczaje i nawyki.
Czy lepiej być mało wiernym, czy łatwowiernym? Czy staję przed wyborem na podobieństwo ludu Mojżeszowego: Życie alb śmierć? Spirytyzm oponuje i proponuje podjęcie znacznie łagodniejszej decyzji – reinkarnację, czyli życie po życiu. Patrząc z tej perspektywy ogarnia mnie smutek porzucania okrycia będącego na dobre i złe. Wiem, że możliwa jest jego regeneracja a nawet odnowa, o czym w spirytyzmie nie ma mowy. Jest traktowany wręcz jak śmieć, odpad, najgorsze paskudztwo. Ja mam do niego sentyment i przywiązanie tak jak do mojej nieżyjącej mamy. Jeśli nawet tak jest, jak zapewnia spirytyzm, to tej atmosfery towarzyszącej jej obecności na ziemi, tych więzów oraz uczuć nikt i nic nie zastąpi, nie zrównoważy uczuciami rozdzielanymi dla wszystkich krewnych i znajomych poprzednich i przyszłych istnień ani postępem wydoskonalenia się. Pojęcie miłości , jak dla mnie, wykluło się tu na ziemi, w otoczeniu czysto materialnym, co nie powinno jej pomniejszać. Tu mogę o niej myśleć w pełnym wymiarze, nie ograniczoną mrocznymi celami. Czyją więc mam tożsamość? Zamkniętego w cielesnej klatce Ducha? Jestem tak nierozgarnięty, że tego nie czuję, nie dociera do mojej świadomości? A może mój Duch jest opętany i plecie trzy po trzy?
Czymże zatem jest dla spirytyzmu, matka, ojciec, ukochana osoba? Zwyczajną figurką jak na szachownicy? Czy cała rzecz sprowadza się do nazewnictwa i odfajkowania, jak wyznaczony odcinek robót? Czy mam powiedzieć za Chrystusem: Wy jesteście mi matką ojcem i bratem? Tylko tyle? Czy wychowująca i kochająca mnie do końca osoba jest zaledwie kawałkiem materii a pamięć o niej muzealnym starociem po wsze czasy? Czy wszystko poświęca się dla bezuczuciowej idei doskonalenia się za wszelką cenę? Przeszłość jest niczym i ocena sprowadza się do zdobyczy intelektualnych i moralnych? A reszta, jak mawiał Salomon ,`to także marność i pogoń za wiatrem`? Wola ciągłego kształcenia mająca swoje odbicie we wspinaczce po drabinie jest czymś na kształt materialnych pragnień dążenia do kariery, osiągnięć dających profity, poklask i uznanie. Jest podświadomym kamuflażem prawdziwego celu. Uczymy się stosownie do własnych potrzeb a nie na wyrost. Pisząc o potrzebach nie usprawiedliwiam prymitywu pod postacią wąskiej specjalizacji w złodziejstwie. oszustwie, walce o stołek, pozycję, władzę itd. Zbyt krótkie życie nie pozwala poprawić się, zmienić nastawienie do życia i swoich uczynków. Zbyt krótkie i przepełnione problemami życie nie pozwala dokończyć dzieła tutaj, bowiem zawsze i wciąż jest dużo do zrobienia tak dla siebie, jak i bliźnich Przedwcześnie rozpadające się ciało powoduje, że pozostawiamy niedokończone prace, z tymi nad sobą włącznie. Spirytyzm zgrabnie uzasadnia dalszym dojrzewaniem w innej powłoce ale dla mnie wygląda to jak odchodzenie od jednego stołu nie skończywszy opróżniania zaserwowanego jadła do następnego. Jest podobnie jak z tym skakaniem z kwiatka na kwiatek, bo w końcu i to jest sposobem na życie.
Do tego dochodzi nauka o zmartwychwstaniu, której nie traktuję jako przenośni, podobnie jak słów Chrystusa odnotowanych w ewangelii Jana o ponownym narodzeniu, świadczącym jakoby o kolejnym wcieleniu. Dla mnie sens odrodzenia się nie jest równoznaczny zmianie cielesnego okrycia. Tu nie ma zjawiska jak z Feniksem, który odrodził się z popiołów. Duch cały czas jest ten sam ale ciało nie to samo. Pojęcie co najwyżej symboliczne, bo przybiera podobną postać fizyczną, jeśli rzeczywiście do tego dochodzi.
Z postów nasyconych poglądami spirytystycznymi wieje chłodem i specyficzną kalkulacją zysków obliczanych na podstawie projekcji nowych wcieleń, tak potrzebnych dla osiągnięcia najwyższego stopnia drabiny. Pytam: Czy Duch człowieczy nie ma najmniejszych szans na wysoki poziom rozwoju tutaj, na ziemi?
Co stoi na przeszkodzie i czy wyzwanie to jest absolutnie niemożliwe do realizacji?? Dociera do mnie mowa o materializmie, egoizmie i innych negatywnych cechach. A skąd ta słabość i brak opanowania? Gdyby życie było odpowiednio długie, a stanowczość i wytrwałość panowały niepodzielnie, to sytuacja stałaby się diametralnie inna, lepsza, budująca. Krótkość i kruchość życia są czymś więcej niż kłodami rzuconymi pod nogi lecz ludzka wolna wola jest największym przeciwnikiem i potrafi zniszczyć najdoskonalsze cele. Śmierć dla wielu oznacza wyzwolenie z pęt i kajdan cierpień, niedostatku, walki o byt. Dla spirytysty jest uzasadniona i nie stanowi zmartwienia, albowiem jest odpowiednikiem ucieczki z pola walki. Duch tracąc skorupę musi odejść i może szukać nowych wrażeń gdzie indziej w innej zbroi. Nikt nie protestuje, bo przecież `tak musiało być`. Ja nie operuję takimi pewnikami, gdyż dla mnie zbiór zdarzeń wszelkiej maści określam mianem „tak się stało”. „Tak musiało być” ma tłumaczyć bezsilność i niezdolność przeciwdziałania skutkom przeznaczenia. Jeśli wykluczymy siły przyrody i przyjrzymy się dokładniej zauważymy, iż w którymś momencie mogliśmy temu zapobiec my lub ten drugi, co zależy od przypadku i okoliczności.
Dalsze posty trafią do tematu „Zawiłości spirytyzmu”.
.................................................................
„Rzeka prawdy płynie korytem błędów”
Rabindranath Tagore
.......................................................
" Rzeka prawdy płynie korytem błędów."
Rabindranath Tagore