Cześć!
Temat wydaje się blogowy i naiwny, ale w pełni oddaje to, o czym chcę porozmawiać i o co chcę pytać.
Przede wszystkim przepraszam, że dość regularnie zajmuję Wasz czas. Jednakże, z kim, jeśli nie z Wami, o "tym" rozmawiać?
W moim rodzinnym domu mówiono raczej o "opowieściach z dreszczykiem", tylko Mama i Chrzestna zdawały się zagłębiać w tematykę, a co ważne - wierzyć, lecz na przestrzeni ostatnich lat (śmierć Dziadka, Ich ojca) albo przestały, albo wyparły myśl, że być może to, co widzimy, nie jest wszystkim, co możemy dostrzec.
Ja sam przez lata wahałem się. Zdaję sobie sprawę, że brzmi to śmiesznie, bo przecież jestem jeszcze bardzo młody (23 lata), ale tak w istocie było. Zostałem przecież ochrzczony bez zapytania o wolę przystąpienia do chrztu (taki zwyczaj zielonoświątkowcy przyjmują chrzest, gdy uznają, że są na to gotowi, na przykład) Urodziłem się w rodzinie katolickiej. Moi rodzice, dziadkowie, pradziadkowie... przystępowali do nabożeństw, brali śluby kościelne etc. Ja sam przystąpiłem do I komunii, "bo taka jest kolej rzeczy" (skończyłem 9 lat, byłem w drugiej klasie, no więc w czym problem? xD) Ale chodziło raczej o "świecką tradycję" chodzenia do kościoła aniżeli szczery kult wiary, niestety.
Wybrałem kierunek studiów uważany za poważny. Podjąłem pracę "w zawodzie". Mam zamiar się doktoryzować. Moje życie zawodowe opiera się na faktach i raczej nie ma w nim miejsca na rzeczy przypuszczalne, niedostrzegalne (z pozoru).
Ale poza tym - piszę. W tym roku mija 9 lat (a może już dekada?) mojej wolnej twórczości. Chodzi o prozę. Kiedyś nawet byłem "drukowany". Mówię o tym nie w formie przechwałki - bo powodów do dumy wciąż brak, ale miejmy nadzieję, że to się zmieni - lecz żeby wskazać, iż pomimo ogromnego materializmu w moim postrzeganiu świata znalazło się w nim miejsce na wrażliwość.
Powieść - zapoczątkowana szeregiem opowiadań - dotyczyła spersonifikowanej śmierci, świata materialnego i niematerialnego oraz pozamaterialnego (jaka jest różnica między niematerialnym a pozamaterialnym? zapewne rzadka, na potrzeby książki chodziło po prostu o coś w rodzaju kary za występki życia w świecie materialnym; "nagrodą" był świat niematerialny). Ale nawet życie w świecie niematerialnym nie było wolne od trosk! Zatem sposób, w jaki ukazałem wszelkie możliwe dla mnie wówczas do wyobrażenia wymiary był - upraszczając - zbliżony do sposobu, w jaki poczynili to spirytyści.
Zawsze więc patrzyłem na życie w przekonaniu, że niekoniecznie jestem w stanie na pierwszy rzut oka dostrzec wszystko to, co ten świat ma nam do zaoferowania. Ale mimo to najwyraźniej w to nie wierzyłem (jak sądzę). Miałem "dziwne" sny. Zawsze jednak traktowałem je po prostu jak "majaki". Jeden z nich opisałem w "Pytaniach i odpowiedziach" (post o tytule "Powtarzający się sen, Ojciec i Teść"), ale akurat w jego przypadku dopuszczam raczej słuszność twierdzeń o odreagowaniu rzeczywistości (w moim domu panował tzw. zimny wychów - jedzenia mi nie brakowało, ale na jakieś szczególne czułości nie mogłem liczyć).
W czasie choroby Dziadka - zakończonej śmiercią, nowotwór z przerzutami - miałem jeden z najstraszniejszych snów. Goniłem Dziadka po parkingu, a gdy udało mi się go dosłownie dopaść (czułem, że wyrywam Go z objęć śmierci), On odwrócił się, ukazując przerażającą twarz. Bladą, wręcz siną, twarz trupa. Wtedy natychmiast się obudziłem.
To wszystko wyjaśniam jednak przeżyciami.
Jedyny sen, co do którego miałem pewność, że zawiera coś więcej niż senną fantazję, dotyczył mojej spanielki. Termin jej wizyty we wrocławskiej klinice "przeleciał", bo z powodu słabego serca nie zgodzono się (telefonicznie) podać jej narkozy. Byłem więc przekonany, że pozostanie w moim rodzinnym domu i śmierć zastanie ją "kiedy indziej". Przed ok. tygodniem, półtora tygodnia, śniłem, że jestem w swoim aktualnym mieszkaniu, w domu, w pokoju, w którym spędzam większą część dnia. Była obok mnie moja Narzeczona. Za drzwiami stała spanielka. Czy drzwi były zamknięte, a ja ją widziałem, nie pamiętam. Kiedy je otworzyłem, spadł na mnie pająk. Zawsze śni mi się ten sam gatunek. Gdy się obudziłem, wiedziałem, że odejdzie. Wieczorem dostałem SMS.
Nieco inne wydarzenia dotyczyły mojego Taty - tak, żyjącego. Pewnego poranka, krótko po przebudzeniu, przeżyłem coś, co wcześniej (chyba) mi się nie zdarzyło. Ujrzałem Jego twarz, z porozcinanymi wargami. Byłem pewien, że coś się wydarzy. I się wydarzyło (pracuje z trudną młodzieżą, padały groźby itp.)
Ostatnimi czasy miałem bardzo trudny okres. To nic nowego w moim życiu; wielokrotnie wpadałem "w dołki". Moje samopoczucie pogorszyło się do tego stopnia, że wręcz pociągnęło za sobą pogorszenie zdrowia fizycznego. Czułem się fatalnie: jak w szklanej bańce, z której nikt mnie nie widzi i nie słyszy; że jestem zupełnie sam. Spowodowane to było samobójstwem osoby, którą się po prostu zauroczyłem. Przeraźliwie mnie to dotknęło. Mam mnóstwo pytań, na które szukam odpowiedzi; być może nigdy ich nie odnajdę. Ostatnio w proponowanych na YT "wyskoczył" mi pewien motyw muzyczny z bajki dla dzieci z sprzed kilkunastu lat i moje serce jakby pękło - myśląc o samobójczyni. Co to miało być?
Podczas tego "dołka" miałem sen, którego "akcja" rozgrywała się w domu mojej Babci (wdowy po opisywanym Dziadku). Uciekałem przed czarną chmurą, czymś efemerycznym, o czym wiedziałem - ba! tak to nazywano - że jest demonem. Uciekała moja Dziewczyna. W pewnym momencie spojrzałem przez okno, na ogród, który naprawdę znam - do jednego z drzew przywiązano białe (jasne) psy, chyba labradory. Wtedy poczułem ulgę, że nie jestem sam, że są tacy, którzy mnie ochroną. Raczej nie zaczytują się w senniki - niektóre z nich przypisują białym psom złe proroctwo, ale takie historie wkładam między bajki. To ja sam mam poczuć, co dany sen może oznaczać.
Jak widzicie, moje przeżycia są naciagane. Wiem o sobie tylko tyle, że jestem 33. Prawdziwie dziwne zdarzenia dotyczą mojej Narzeczonej. Co do niej, uważam, że jest medium - a mówię o tym z pełną odpowiedzialnością. W snach odwiedzali ją ludzie, przekazując informacje; po ich ziszczeniu, znikali.
Przykładowo, po śmierci Jej Prababci (mówimy o niej "babcia", bo prawdziwa umarła, gdy Dziewczyna miała kilka lat...) ta właśnie Prababcia śniła się Jej, będąc złą na matkę Dziewczyny (teściową, powiedzmy). "Miała wiedzieć, o co chodzi" Narzeczona poszła do swojej mamy i jej to przekazała... chodziło o nagrobek, który zamówiły jeszcze tego samego dnia.
Będąc małą dziewczynką, przygotowywała się do jakiegoś przeglądu śpiewu i tańca. Mieszkanie nieduże, więc rodzice mieli prawo być zmęczeni Jej próbami. ;D Odesłali ją na strych. Twierdzi, że nie bała się tam przebywać; że chciała tam mieć pokoik i że spędzała tam mnóstw czasu z dziećmi z sąsiedztwa. Jak opowiada, d opiero późnniej zaczęła odczuwać coś nieprzyjemnego, negatywną energię. Wreszcie usłyszała - to cytat, wybaczcie wulgarność - "zamknij mordę". Jak to dziecko, wystraszona zbiegła do rodziców i im to opowiedziała. Cóż, faktycznie, strych i jego najbliższa okolica (korytarz) mogły być puste, ale mimo to tłumaczyłem to sobie raczej złością któregoś z domowników (może się zapomniał, mając dosyć Jej dziecięcego śpiewu, i tak powiedział?) Przekonuje mnie najbardziej to, że Ona sama jest przekonana, że nie zna tego głosu. Że jakby ktoś z olbrzymią nienawiścią, zimnym tonem cedził coś przez zęby.
Śniło Jej się też, że Dziadkowie jakby wychodzili z obrazu (portret małżeński ze ślubu). Że była przez swoją Prababcię ścigana. Dopiero po zdjęciu obrazu sny ustały.
Zdarzały się też sny przerażające, że jest zaczepiana - np. w kolejce - przez nieznajomą kobietę, która chciała Jej coś przekazać. Krótko po tym Teść zrobił wodą znak krzyża na ścianach (nie byłem przy tym) i sny na jakiś czas ustąpiły (ani Ona, ani ja nie wiedzieliśmy, że On coś takiego zrobił).
Jak opowiada Narzeczona, w snach miała wrażenie, że ktoś/coś chce się dostać do naszego domu, ale nie potrafi.
To chyba tylko zrębek wspomnień. Jeśli coś sobie przypomnę, dopiszę. Kocham Ją i wiem, że Ona jest nieco rozbita. Z jednej strony racjonalność nakazuje odrzucać "pomysły o duszach", z drugiej - trudno uwierzyć, że głos, który słyszało się a który zdawał się pochodzic od kogoś obok, był w rzeczywistości wytworem wyobraźni (nie wykluczam). Podobnie jak trudno wyjaśnić sen o pretensjach do Jej Mamy albo o książce, którą miała odnaleźć, bo w której była jakaś notatka (na ślad książki, niestety, nie natrafiliśmy).
Kiedyś jeden z bohaterów mojego opowiadania powiedział "Wszyscy jesteśmy wariatami" - i tylko tyle, nic więcej.
Gorzej (lepiej), gdy okaże sie, że był w błędzie, a nasz świat jest czymś więcej niż materiałem, który możemy dotknąć, zmierzyć...
PS: Kiedyś przyśnił Jej się wujek (myśliwy), że biegnie za nią, woła i strzela Jej w plecy. Po przebudzeniu wyjawiła ten sen. Jak tylko przyszła do swoich rodziców, bez żadnego słowa, usłyszała od nich (jeszcze przed powitaniem): "Wujek z ... zastrzelił się rano"