Załatwiłem książki na temat kronik Akaszy, zobaczymy o co w tym chodzi.
Czym jest ciało? Biorobotem dla duszy? Czy to ciało to odrębny byt “opętany” przez duszę, która zagnieżdża się w szyszynce? Jeśli ciało jest czymś odrębnym to czy my jako dusze mamy prawo zabierać mu niezależność?
Czy czasami reinkarnacja to nie jest forma spędzania czasu przez nieśmiertelne dusze aby czymś zająć czas i przy okazji nauczyć się czegoś nowego?
Jeśli dusze znaleźli rozrywkę na Ziemi w formie “reality show” odbierając niezależność ciał ludzkich to brzmi bardzo niepokojąco. Pachnie inwazją i ubezwłasnowolnieniem ludzi.
A co jeśli Ziemia to tak zwany “wentyl bezpieczeństwa” gdzie doskonałe dusze mogą przestać być idealne na jakiś czas?
Wszechświat jako hologram? Ostatnio odkryto, że co jakiś czas wszystkie galaktyki na krótką chwilę synchronizują się.
Mamy komputery, okulusy, znamy rzeczywistość 3D, życie to życie w iluzji? Śmierć to tzw “game over” jak w jednym odcinku Ricky & Morty?
Nie podoba mi się teoria karmy bo to oznacza, że praktycznie cały czas jest się uwikłanym i nie ma wyjścia z koła dharmy. Byłeś zbyt dobry? To źle, powinieneś być bardziej asertywny. Powtórz wcielenie! Byłeś zbyt asertywny? Uuu, za mało dobra było w tobie. Powtórz wcielenie!
Jednego jestem pewien, to moja ostatnia inkarnacja na Ziemi. Będe miał wiele do powiedzenia opiekunowi dusz oraz “radzie starszych” na temat rzekomej doskonałości dusz, które nienawidzą niedoskonałości w innych dyskryminując ich. Zapytam się ich wprost - co by się stało gdybym pojawił się w świecie dusz i był tak samo niepełnosprawny jak na Ziemi? Czy dusze tak samo by się zachowywały jak na Ziemi?
Postanowiłem, że po śmierci odrzucę duchowe imię i przyjmę imię tego ciała, które noszę, zrobię to jako dowód szacunku do tego ciała, które musiało tyle przejść, jest dosłownym piorunochronem ściągającym pioruny, to co złe w duszach - uprzedzenie, pogardę, niedocenianie jego życia, ignorancję, głuchotę na to co mówi, bycie ślepym na jego dobre rozwiązania, przykłady, chęć zmiany na lepsze los głuchych, wyśmiewanie ograniczeń ciała, dawanie mu gorszych możliwości rozwoju i zabraniem mu podstawowych praw i dostępu do informacji.
Jeśli dusza nienawidzi niedoskonałości w innych to tak naprawdę siebie widzi jako niedoskonałą, dyskryminuje gorszych aby poczuć się lepszą! Oto mój raport dla rady starszych!
Do karoliny86:
Czy bywają dobre rzeczy? Bywają.
Kiedyś kolega dał mi jogurt z jakiejś tam okazji, nie pamiętam już z jakiej, byłem zadowolony
W podstawówce otrzymałem na dzień dziecka słownik ortograficzny od mamy - przeczytałem go aby wiedzieć jak pisać. To był dobry prezent.
Jeden raz otrzymałem pomoc w szkole, pani od matematyki tak szybko dyktowała,
w ogóle nie mogłem pisać, bo jak pisałem to pani dalej mówiła i mi umykało, odczytuję mowę z ust, jak pisze to logiczne, że nie widzę co mówi! Wielokrotnie prosiłem aby mówiła po jednym zdaniu i dawała czas na spisanie albo aby pisała na tablicy. Pani nakazała aby ktoś usiadł przy mnie abym spisał zadania.
Jak byłem mały to jeden sąsiad pozbył się starych książek i dał mi je. Jak się cieszyłem z nich! Były stare i zniszczone ale za to bardzo ciekawe!
Dobre dni były jak prowadziłem nabożeństwa dla głuchych, jeden z nich rzekł - “Pierwszy raz usłyszałem Słowo Boże w j. migowym. Dotychczas było dla mnie niedostępne i niezrozumiałe. Bóg przemawiał tylko do słyszących, był niedostępny, nie znający mojego języka, kimś odległym i obcym. Dzisiaj dotknęłam nieba, nareszcie słowa były zrozumiałe i czułem jakby to sam Bóg przemawiał. Jak wyszedłem z kościoła to światło zgasło, zrobiło mi się smutno, że w swoim mieście nie mam takiej możliwości. Doznałem myśli - Bóg uczynił mnie głuchym aby po śmierci moim pierwszym usłyszanym dźwiękiem był sam głos Boga. Nie mogę doczekać się tego dnia. (w trosce o czytelny przekaz napisałem tłumaczenie na j. polski, w rzeczywistości gramatyka j. migowego jest odmienna od gramatyki j. polskiego).
Dobrą rzeczą było to jak głuchoniewidoma cieszyła się, że nauczyłem ją i jej mamę alfabetu Lorma aby mogli się porozumiewać, po tym jak straciła wzrok i słuch. Wcześniej jak straciła słuch nauczyłem ją j. migowego i dałem tabliczkę ścieralną do porozumiewania się jak trafiała do szpitali. Miała chorobę nerwów, pojawiały się na nich guzy. Pomimo brania morfiny chciała uczyć się alfabetu, morfina robiła zamieszanie w jej mózgu pomimo tego uparcie uczyła się alfabetu i nauczyła się go będąc “na haju”. Była piekna, chciała być psychologiem, skończyłą studia psychologiczne, niestety na koniec roku pojawiła się choroba, straciła włosy, schudła, ważyła 40 kg, guz wielkości jabłka zniszczył jej jedno oko, jej dolna warga wywinęła się na zewnątrz, opadła ukazując dolne zęby, zęby wypadały, straciła węch, słuch i na koniec wzrok, narządy zaczęły odmawiać posłuszeństwa, w szpitalu łamano jej kręgosłup aby usunąć największe guzy, jedno wielkie nieszczęście. Pomimo nieszczęścia cieszyła się jak przychodziłem ją uczyć. Mówiła, że chce pomóc głuchym jeśli wyzdrowieje bo w Polsce nie ma ani jednego psychologa co by znał j. migowy. Nie wyzdrowiała, zmarła. Była w moim wieku.
Na jednej konferencji podeszła do mnie kobieta z zespołem Downa, zagadała do mnie, była zachwycona j. migowym, chciała się go nauczyć.Wygłosiła zaskakujące słowa - Chcę być głucha jak ty! Dała mi własnoręcznie zrobioną bransoletkę, nie chciałem przyjąć ale mi wcisnęła. Przed moim wyjściem znowu mnie złapała i podała… drugą naprędce uplecioną, nową bransoletkę ze słowami - Będziesz pamiętał o mnie? Masz drugą jakbyś zgubił pierwszą! Trzymam te bransoletki w kubku na regale. Na pewno nie zgubię. Jak na ironię, konferencja była na temat pokonywania barier komunikacyjnych w kościele i TYLKO ta kobieta z zespołem Downa jako jedyna osoba na sali podeszła do mnie! Nikt nie przywitał się z grupą głuchych, byli jak trędowaci na sali. Ta z zespołem Downa pogadała też z innymi głuchymi, pomagałem w tłumaczeniu aby mogła z nimi się dogadać. Śmiała się, prosiła aby pokazać jak się miga na dzień dobry, do widzenia, proszę, dziękuję, przepraszam itp. Reszta zdrowych osób rozmawiała ze sobą, zapoznawała się ze sobą omijając skrzętnie i z daleka głuchych. Głusi skomentowali, że ona jedyna na sali pokazała czym jest komunikacja bez barier i nie potrzebowała do tego dużej inteligencji. Przychodziła do nas na każdej przerwie. Konferencja była od rana do wieczora, usiadła z nami podczas jedzenia obiadu. Miło ją wspominam.
Czasami pchałem wózek z mężczyzną co miał porażenie mózgowe do kościoła i z powrotem. On cały czas był uśmiechnięty i zadowolony, byle co go cieszyło. Był w moim wieku. Kiedyś byliśmy w McDonaldzie, który był koło kościołą i kupiłem mu loda z lionem. Ale był wniebowzięty! Tak niewiele mu brakowało do szczęścia. Pomyślcie, on taki szczęśliwy, że je loda a ja wiem, że jak wróci do domu, to zostanie położony do łóżka i tak spędzi godziny i dnie patrząc jedynie w sufit z przerwami na spacery z matką. W jego towarzystwie jedzenie loda było prawdziwym świętem.
Babcia na kilka miesięcy przed śmiercią chciała dać mi swoje 10 zł, które schowała w szufladzie. Wymagała pomocy w zaprowadzaniu do łazienki co godzinę, co 2 godziny. Wtedy każdy urlop spędzałem na opiece. Siedziała całymi dniami, nie spała, nie dawała się położyć. Jęczała godzinami z bólu. Leki nie pomagały, szpital nie mógł zaoferować pomocy. Robiłem jej zastrzyki w brzuch i pilnowałem podawania leków. Jak siedziałem koło niej to otworzyła szufladę w stole i spytała czy potrzebuję pieniędzy. Babcia żyła całe życie w biedzie i pomimo tego chciała mi coś dać. Odmówiłem.
Jeden rówieśnik był u mnie, miał padaczkę i był z biednej rodziny. Dał mi swój mały popsuty samochodzik bez kółek. Dałem mu za to jeden sprawny samochodzik. Dał mi coś co dla niego miało dużą wartość.
Bywają dobre rzeczy na Ziemi. Małe i duże. Bywają