Także chcę być spalona, a jeśli zaraz po mojej śmierci można by wykorzystać moje organy, to proszę bardzo, do woli.
Nie chcę pogrzebu. W katolicyzm nie wierzę, większość księży to bufony chcące władzy, wyciągające ręce po kasę i bez powołania.
Jedyne co może być, to stypa. Bo właśnie na stypie rodzina może powspominać zmarłego. Pogodzić się z moim odejściem i przedyskutować to.
Nie chcę grobu. Nie wiem, jak jest teraz, ale jeszcze do niedawna, w Chorzowie na cmentarzu głównym był przepis, że grób może istnieć tylko 25 lat. Potem go likwidują, pomimo iż rodzina prosi i chce opłacać miejsce. W ten sposób pozbyłam się grobu mojej babci i mojego wujka, więc po co robić grób?? Ja pamiętam o nich pomimo, iż groby już nie istnieją. Co roku zapalam znicze pod krzyżem, za tych na których grobach nie mogę być i za tych z mojej rodziny, dzięki którym ja żyję. Pamiętam o nich. Moje prawnuki na pewno nie będę pamiętać o przodkach. Jak się nazywali, kiedy żyli i w jakich warunkach. Wystarczy mieć świadomość, że czyjeś geny się posiada. Że w naszej krwi płynie o nich wspomnienie. Dlatego nie chcę grobu, nie chcę wspaniałych urn. Moje prochy (bo jak napisała któraś wcześniej, tak jest bardziej higienicznie
) mąż ma wysypać gdziekolwiek. Najlepiej by było na moją ziemię, bym mogła jej pilnować
Ale gdziekolwiek mnie wysypie też będzie dobrze. I wystarczy mi jeśli dzieci, potem wnuki, prawnuki itd. zapalą znicz i pomodlą się za przodków.