autor: juniperus » 14 maja 2014, 18:44
Część druga (nie ostatnia)
By poznać spirytyzm, zaczęłam czytać Księgę duchów. W międzyczasie któryś z forumowiczów zapytał mnie, czy miałam do czynienia z pismem automatycznym. I znów nie wiedziałam, co to takiego. Okazało się, że sytuacja sprzed lat była właśnie czymś takim, a sen do tego mnie zachęcał.
Któregoś dnia stwierdziłam, że można spróbować. Nie bardzo liczyłam na cokolwiek. Za pierwszym razem, gdy oparłam ołówek na kartce, po chwili oczekiwania miałam wrażenie, jakby ktoś chwycił całą mnie i posuwał delikatnie do przodu i do tyłu, powodując rysowanie na kartce zyg-zaków. Uznałam, że to nic takiego, choć zastanawiało mnie, dlaczego szlaczek znów ułożył się w dużą literę J. Myślałam: „O co chodzi z tą literą? Dlaczego wciąż się powtarza?”.
Nie zrażałam się. Próbę ponowiłam innego dnia. Wówczas napisało się słowo: „Julia”. Również nic mi to nie mówiło, gdyż nie znam nawet jednej Julii. Trzecia próba stanowiła przełom. Duch odpowiadał na pytania TAK i NIE.
Zachęcona powodzeniem, próbowałam kolejny raz i kolejny. Pierwsze przekazy pisały duchy zdecydowanie niskie. Usłyszałam różne przekleństwa pod swoim adresem. Niektóre twierdziły, że mnie nienawidzą, ponieważ wierzę w Boga, lub upierały się, że Bóg nie istnieje.
Pamiętam jednego z nich, który nie chciał słuchać moich rad, że trzeba być dobrym i że on też może. Ponieważ był uparty, postanowiłam wziąć go pod włos i zrobiłam straszną głupotę. Widząc, że duch nie chce tłumaczeń na temat konieczności poprawy, powiedziałam: „To patrz, co teraz zrobię” i zaczęłam wypowiadać słowa modlitwy” Ojcze nasz...”. Po pierwszym wersie poczułam, jakby ktoś uderzył mnie otwartą dłonią w prawy policzek. Piekł i był czerwony dość długo. Bardzo mnie to zaskoczyło. Nie powinnam była go do niczego zmuszać, ale podejść do sprawy delikatnie. Przymuszanie do poprawy nie ma sensu. Tu trzeba było delikatności, a ja poleciałam z grubej rury i zdenerwowałam tym ducha. Niepotrzebnie. Brak wiedzy i taktu w tej sytuacji nauczył mnie, by szanować wybór innych.
Kolejne przypadki poszły nieco lepiej. Nauczona poprzednimi sytuacjami, podchodziłam do każdego kolejnego ducha już z większą rezerwą i rozwagą. Czym więcej czytałam i rozmów z duchami przerabiałam, tym było mi łatwiej, choć wielokrotnie byłam zaskakiwana. Mój Opiekun często celowo przyprowadzał mi duchy niskie, bym uczyła się, jak ich wysłuchiwać, jak pomagać. Pokazywał, czego mogą potrzebować, jak różne być. Podpowiadał, co powinnam zrobić, by w danej sytuacji nieść pomoc, a nie szkodzić.
Nauczyłam się, jak prowadzić rozmowy z Opiekunem. To trwało jakiś czas. Potrzeba było z mojej strony zaangażowania i treningu. Co innego słyszeć pojedyncze odpowiedzi, jak w czasach nastoletnich, a co innego prowadzić z Nim dyskusje na różne tematy. Bardzo szanuję i kocham mojego Opiekuna. Czasami nie do końca wiem, o czym mówi, ponieważ lubi używać metafor i muszę prosić o łatwiejsze myśli.
Opiekun wytłumaczył mi już mnóstwo rzeczy. To dzięki Niemu nauczyłam się patrzeć na ludzi i duchy w inny sposób. Podpowiada mi, jak powinnam zachować się, by wyszło mi to na dobre. Zawsze, gdy postąpię wbrew temu, co mi radzi, żałuję. Gdy zaś zachęty Jego posłucham i mimo zniechęcania, a czasem drobnego lenistwa, zrobię tak, jak radzi, cieszę się później z naprawdę wymiernych korzyści. Nieustannie popycha mnie do przebaczania, tłumaczy niedoskonałości innych i uczy jak miłosiernie patrzeć na ludzi, którzy nas krzywdzą. Jest dla mnie prawdziwym wzorem i skarbnicą wiedzy. Mam wrażenie, że wie lepiej, co dla mnie dobre, niż ja sama. Nie zawsze podoba mi się Jego rozwiązanie. Czasami muszę coś bowiem stracić (w sensie materialnym). Dziś wiem, że On kieruje się w tym wszystkim moim dobrem duchowym, nie materialnym i to, co może mnie wydawać się stratą jest w rzeczywistości korzyścią. Zawsze koniec końców Jego jest górą, a moja rzekoma strata okazuje się wymiernym zyskiem i szczęściem dla mnie samej.
Każdego dnia Opiekun uczy mnie jak kochać ludzi i im częściej z nim rozmawiam, tym lepiej słyszę Jego głos.
Ostatnio tłumaczył mi jak ważne jest istnienie duchów światłych, tj. tych, które „siedzą” bezpośrednio przy Bogu, choć w losy innych duchów w żaden sposób nie ingerują, nie pracują nad konkretnymi istotami, jak Opiekunowie. One są po to, by równowaga w świecie duchowym była możliwa. By była idealna ilość dobra, umożliwiająca rozwój duchom niższym. Chodzi o to, by we fluidzie powszechnym, otaczającym wszystko było na tyle dużo dobra, by duchy czuły potrzebę poprawy i miały motywację oraz ideał, do którego mogłyby dążyć. To coś jak poprawa jakości powietrza i atmosfery, w jakiej żyjemy. Nie wiem, czy dobrego porównania użyłam. Czasami Opiekun przekazuje mi pewne rzeczy nie w formie zdań, ale odczucia. To dlatego tak trudno mi opisać je słowami. Czuję je duchem, ale nie ogarniam umysłem. Jednak samo czucie mi wystarczy, bym wiedziała, w którym kierunku podążać i co jest dobre, a co niewłaściwe.
Właściwie wszystko, co odbieram duchem opiera się na czuciu, a nie na myśli, a jakość tego i znaczenie jest nieporównywalnie większe i cenniejsze od nawet najwspanialszych myśli. Zwykle, gdy udaje mi się odebrać coś duchem, zdaję sobie sprawę jak bardzo ubogi jest ludzki rozum i zmysły. Są jak marny puch, ograniczone pod każdym względem. Nie zawsze udaje mi się opierać wszystko na wrażeniu duchowym. Czasem wtrąca się mój mózg i miesza mi tak, że tracę równowagę i zawsze wychodzi mi to na złe.
Odbiór duchowy przynosi spokój, równowagę, akceptację i zrozumienie różnorodności świata, dostrzeżenie wartości dobra, wyrozumiałość i wrażliwość.
Mój drogi Opiekun dwukrotnie pozwolił, bym mogła go zobaczyć oczyma. Za pierwszym razem stał rano przy moim łóżku. Gdy budząc się, otworzyłam oczy zobaczyłam wysokiego, wyprostowanego, starszego mężczyznę w białej szacie, bardzo spokojnego, dobrego i dostojnego. Emanował od siebie energią, która mówiła mi, że przy nim nic złego mi nie grozi. Stał tak i patrzył na mnie spokojnie przez kilka minut. Twarz miał taką łagodną. Uśmiechnęłam się do niego. Cieszyłam się, że jest.
Za drugim razem sytuacja była nieco inna. Pewnego wieczoru naszykowałam sobie kąpiel. Wchodząc po schodach na górę po piżamę, poczułam, że ktoś jest w sypialni. Energia była silna. Od razu zauważyłam, że różniła się od tej, która zwykle towarzyszyła duchom, które mnie odwiedzały. Było jej jakby więcej. Gdy weszłam do ciemnego pokoju zobaczyłam po drugiej stronie łóżka kilka mglistych postaci bez twarzy, ustawionych w rzędzie po łuku. Byli spokojni, choć po fluidach od razu rozpoznałam, że duchami dobrymi to oni nie są.
Usiadłam na łóżku i zapytałam: „Kim jesteście? Dlaczego tu przyszliście?”. Powiedzieli, że bardzo chcą porozmawiać. Zgodziłam się. Zaproponowałam jednak, byśmy zeszli do łazienki. Leżąc w ciepłej wodzie pozwoliłam pisać im moim palcem po nodze. Pierwsza rzecz, jaką przekazali brzmiała niej więcej tak: „Wytłumacz nam istotę wiary”. Zaskoczyło mnie to pytanie, jednak wytężyłam umysł i tak jak ja odbieram tę kwestię, tłumaczyłam im. Później poprosili mnie, bym opowiedziała im o Bogu. I tu miałam problem. Nie wiedziałam kim właściwie jest Bóg, nie potrafiłam nijak Go opisać ani określić. Coś zaczęłam tłumaczyć, że Bóg jest dobry, sprawiedliwy, że nas kocha itd. I w tym momencie coś kazało obrócić mi głowę do tyłu. Gdy to zrobiłam zauważyłam stojącego za mną Opiekuna. Trwało to ułamek sekundy, po którym znalazłam się gdzieś indziej. Widziałam Opiekuna po mojej prawej stronie. Byłam z nim w jakiejś przestrzeni. Staliśmy, a przed nami w oddali było coś na kształt jakby chmur o niesamowitych kolorach od niebieskiego przez róż do fioletu. Od chmur tych biła światłość. Nie były to jednak promienie słoneczne, ale niesamowita siła, jakiej do dziś nie potrafię opisać. Siła, na którą składała się miłość , dobro, doskonałość i potęga, jakiej dotąd nie widziałam, nie doznałam. To było coś tak niesamowitego, że nie znajduję słów, które mogłyby je opisać. Bardzo chciałam iść w tamtą stronę. Opiekun powiedział, że nie mogę. Mogłam jedynie popatrzeć z daleka. Uczucia, które wówczas we mnie powstały były czymś na wzór ogromnej tęsknoty za tym czymś, ale i nieopisanego szczęścia. Chciałam tam zostać, nie mogłam jednak... W mgnieniu oka znalazłam się świadomością z powrotem w ciele. Przepłniało mnie ta nieopisane szczęście, że za wszelką cenę chciałam podzielić się nim z duchami. Zamknęłam oczy i przypominając sobie tamten obraz, chciałam poprzez myśli przekazać go duchom, by i one mogły poczuć się tak szczęśliwe jak ja. One jednak go nie widziały. Powiedziały, że nie wolno im tego zobaczyć, nie są gotowe. Byłam bardzo tym rozżalona. Chciałam pomóc i nie mogłam. Postanowiłam opowiedzieć im to. Po tym podziękowały, twierdząc, że dostały to, o co prosiły i odeszły.
Następnego dnia zapytałam Opiekuna, gdzie mnie zabrał. Powiedział, że obraz ten pokazał mi, bym tłumacząc duchom istotę Boga, wiedziała o czym mówię. Byłam mu ogromnie za to wdzięczna, a obraz pamiętam do dziś. Czegoś takiego nie zapomina się. Z drugiej strony zastanawiałam się, jak to się stało, że w chwili braku świadomości nie utopiłam się w tej wannie. I wracając do ciała znajdywało się ono w tej samej pozycji. Odpowiedź jest oczywista: Opiekun nie pozwoliłby mi utopić się J
Wracając do duchów, odwiedzało ich mnie dość sporo. Przypadki różne, każdy na swój sposób indywidualny, każdy z innymi problemami. Tak, jak różne są duchy, tak różne bywają fluidy im towarzyszące. Fluid to coś, co czuję, gdy duch jest blisko mnie. Oddziałuje on zarówno na moje samopoczucie psychiczne jak i fizyczne.
Tak już jest, że gdy duch pisze za pomocą mojej dłoni, widziany przeze mnie obraz jest silnie zamglony, słuch stępiony, a ciało mniej odczuwalne. Podobnie dzieje się, gdy duch jest obok, choć nie pisze. Wzrok pogarsza się, w uszach piszczy. Dopiero po chwili fluidy samego ducha stają się wyczuwalne. Jeśli są dość niskie, na ciele pojawia się gęsia skórka, choć zimno mi nie jest, włosy stają na niej na baczność, na środku klatki piersiowej odczuwam coś w rodzaju ucisku kierowanego od zewnątrz. Czuję też otaczającą mnie energię, jakby powietrze stawało się na tyle ciężkie, by czuć jego dotyk na skórze.
Gdy duch jest niski z poważniejszymi przewinieniami, do wyżej wymienionych dochodzi uczucie duszenia się, jakby klatka piersiowa zapadała się do wewnątrz, zawroty głowy i silne mdłości.
Czasami oprócz fluidów czuję również emocje ducha. W takich chwilach z oczu łzy same płyną, a w środku rozsadza mnie ogromny smutek i przygnębienie. W przypadku samobójców, ciałem moim rządzą drgawki. Cała trzęsę się tak, że nie jestem w stanie np. utrzymać przedmiotu w dłoniach. Najsilniejsze drgania odczuwam w klatce piersiowej i z niej rozchodzą się po całym ciele. Jednocześnie na środku czoła troszkę nad oczyma odbieram ucisk, jakby ktoś palcem przyciskał mi w tym miejscu czaszkę. Jeśli duch niski oddziałuje na mnie w sposób zdecydowany, mam wrażenie, jakbym dostała w czoło młotkiem, co połączone jest z chwilową utratą wzroku. Dalej fluid jak niewidoczna fala rozchodzi się po moim ciele, wzrok trochę poprawia się, ale pozostaje zamglony. Czasami nie jestem w stanie ustać w takich momnetach na nogach. Jeśli duch oddziałuje na mnie zbyt długo dopada mnie takie zmęczenie, że jestem na progu omdlenia, osuwam się po ścianach.
Pamiętam, na początku trenowania pisma automatycznego jeden z duchów samobójców miał tak nieprzyjemne fluidy, iż cały kolejny dzień chodziłam z silnymi mdłościami, osłabiona. Samopoczucie to nie jest jednak podobne do tego, przy chorobie układu pokarmowego. Mdłości są tu jakby z gardła, ma się również wrażenie, jakby cały organizm (krew) był czymś silnie zatruty.
Pamiętam również chwilę, gdy nękana przez niskiego ducha znajoma prosiła mnie o pomoc. Zaczęłyśmy rozmawiać o tym. Widocznie prześladowcy nie podobały się moje zamiary, postanowił dać o sobie znać wywołując uczcie, jakby ktoś pięścią uderzył mnie w klatkę piersiową. Było to na tyle silnie odczuwalne, że zgięłam się w pół.
Pragnę, byście wiedzieli, że duchy potrafią oddziaływać również w taki sposób, jak żywi ludzie. Jakiś czas temu nieustannie towarzyszył mi jeden z nich. Ponieważ nie bardzo miałam czas, by się nim zainteresować (a powinnam go była znaleźć), postanowił w bezpośredni sposób dać o sobie znać. Kiedy przechodziłam przez przedpokój poczułam, jakby ktoś silnie mnie chwycił za przedramię i pociągnął do siebie. Siła była na tyle duża, że mało nie przewróciłam się. Zdołał zatrzymać mnie w czasie kroków i pociągnąć do tyłu. Na skórze zostały czerwone ślady, jakby odcisnęły się 3 palce. Ślady te piekły i widniały ponad dobę.
Ponieważ w ciągu kolejnych dni nie zmobilizowałam się do podjęcia rozmów z nim, postanowił oddziaływać na mnie tak silnie, że nie byłam w stanie normalnie wejść po schodach do sypialni. Prawie na czworakach wdrapałam się tam. Towarzyszyły mi w tym silne zawroty głowy, problemy z oddechem, drętwienie całego ciała i to gniecienie w piersi. Dobrze, że z nim porozmawiałam. Byłam mu coś winna. Teraz mnie nie nachodzi.
Sytuacja ta nauczyła mnie ogromnie ważnej rzeczy, że nie zawsze jest tak, jak sądzimy. Duchem tym był mój morderca z poprzedniego wcielenia. Na pierwszy rzut oka powinnam być na niego wściekła, wyrzucać mu to. Jednak to ja byłam winna. To mój mąż, który bardzo mnie kochał, a którego zostawiłam dla innego. Zraniłam go tak okrutnie, że w akcie desperacji popełnił okropny błąd – zabił mnie. Gdybym zachowała się jak należy, nie zmusiłabym go do tego. Oczywiście każdy odpowiada za swoje czyny. Jednak ja nie zamierzałam wybielać się. To ja sprowokowałam tą sytuację. Swoim egoizmem zaprowadziłam go do tak poważnego kroku. Przyznałam się do osobistej porażki, przeprosiłam go, poprosiłam o wybaczenie i sama wybaczyłam. W jego imieniu poprosiłam Boga o wybaczenie duchowi. Zrozumiałam, że niektóre duchy są przy nas dlatego, że skrzywdziliśmy je. Duch ten wielokrotnie wcześniej śnił mi się. Na jawie często siadywał obok na łóżku. Słyszałam jak ciężko oddychał. Trwało to dotąd, aż zrozumiałam, że powinnam z nim porozmawiać i znaleźć przyczynę takiego stanu rzeczy. Wyjaśnił, że lubi przy mnie być, patrzeć na mnie, ponieważ wówczas jest mu lżej, czuje się mniej samotny. Nie powinien pozostawać tu na Ziemi. To nie miejsce dla niego, ale rozumiem, taki jest jego wybór. Poprosiłam w jego imieniu Anioły, by zechciały, jeśli to możliwe, wskazać mu drogę i pomóc w uwolnieniu się od Ziemi. Modliłam się za niego. Ze szczerego serca życzyłam mu szczęścia i tego, by nie musiał tkwić przy mnie.
Była też inna historia. Dość nietypowa... Którejś nocy śniło mi się, że przemierzam jakąś przestrzeń. Stanęłam przed dużymi drzwiami, otworzyłam je i weszłam do dużej sali. Tam zobaczyłam stojącą rodzinę: kobietę, mężczyznę i troje dzieci, ubranych w odzież prawdopodobnie z VIII lub XIX wieku, ustawioną jak do zdjęcia ( z przodu dzieci, z tyłu rodzice). Kobieta spojrzała na mnie, uśmiechnęła się radośnie, szturchnęła delikatnie męża i szczęśliwa wskazując mnie mężczyźnie, powiedziała: „zobacz, kto nas odwiedził”. Wydawali się mi znajomi, jednak nie wiem, kim byli. I w tym momencie poczuła jakby wyciąganie z tamtego miejsca i przestrzeni. Obudziłam się i zobaczyłam całą sytuację. Górna połowa mojego ciała leżała na łóżku, na wznak, natomiast do pasa w dół, utrzymywała się w powietrzu. Czułam, jakby ktoś mnie gwałcił. Nie mogłam się ruszyć, nie posiadałam nad ciałem żadnej władzy. Miałam tylko świadomość. To dziwne uczucie: patrzyłam na siebie oczyma, jednak jakbym była od ciała uwolniona, niezależna. Nie odczuwałam żadnego strachu. Dotyk odbierałam ciałem, ale myślałam duchem. Dlatego nie czułam bólu. Wiedziałam, że jest przy mnie duch, którego jakoś muszę się pozbyć. Zaczęłam się modlić, prosząc Boga i dobre duchy o pomoc. I wtedy oddzieliłam się od ciała, byłam w postaci duchowej. Gdy wypowiadałam „Ojcze nasz...”, przy słowach: „ale nas zbaw ode złego” przede mną stanęło kilka świetlistych duchów, które zasłaniały mnie przed tym niskim, tworząc coś w rodzaju muru. Ja chowałam się za nimi, wypowiadając resztę modlitwy. Jednocześnie duch niski zaczął wydawać z siebie tak dzikie odgłosy i wycie, jakby ktoś rozdzierał go na pół. Zniknął, a w tej samej chwili wróciłam do ciała, które opadło na łóżko. Wtedy mózg zaczął mi pracować i analizować to, co się stało. Usiadłam przestraszona na łóżku i pytałam: co to u licha było!? Dziś wiem, jak wielką siłę posiadają duchy dobre i jak szybko zdolne są nas ochronić, jeśli je o to poprosimy.
Kilka miesięcy temu zaczęło się wszystko zmieniać. Dostrzegłam, że oprócz postrzegania świata zmysłami ludzkimi i rozumowania umysłowego, można widzieć świat w sposób duchowy. Uczę się, jak patrzeć oczyma własnego ducha. Pierwsze powodzenia na tej drodze pozwoliły mi dostrzec rzeczy, których absolutnie nie widzą oczy cielesne. Łatwiej jest mi dostrzec duchy. Nie muszę widzieć ich oczyma. Czując ich obecność w dokładniejszy sposób mogę określić ich intencje i potrzeby. Paradoksalnie celowe wyłączanie zmysłów pomaga w odbiorze świata duchowego. Dlatego, gdy zamykam oczy – widzę więcej, bo również to, co dla nich niedostrzegalne.
Angażując się w rozwój takiego widzenia, łatwiej jest zrozumieć to, co dzieje się każdego dnia. Dostrzegamy rozwiązania trudnych spraw, wyczulamy się na cierpienie innych, inaczej patrzymy na słabości innych, łatwiej przychodzi na przebaczenie i zrozumienie, my sami rozumiemy więcej. Nie mogę powiedzieć, że wiem dużo, ponieważ im bardziej poznaję duchową stronę naszego istnienia, tym większą mam świadomość z własnej niewiedzy i małości. To tak, jakbym siedziała w pudełku, zwanym ciałem. Nie widzę nic, poza pudełkiem, choć nie wiem, co jest poza nim. Wydaje mi się, że pudełko to cały świat. Gdy wychylam się spod niego, po troszku zaczynam dostrzegać, że poza nim jest coś znacznie większego, co mnie otacza. Widząc, co jest dookoła, zdaję sobie sprawę, jak mało wiem o otaczającym mnie świecie. Lecz patrzę tylko do linii horyzontu, a przecież dalej jest jeszcze coś, co jest dla mnie absolutnie nieznane. Im więcej uchylam wieczka, tym mam większą świadomość, jak mało wiem. Wraz ukazywaniem się tego co dookoła, ilość mojej wiedzy i poznania okazuje się proporcjonalnie coraz mniejsza. To zmusza mnie z jednej strony do nasilenia pokory wobec tego świata, z drugiej obliguje do podzielenia się wiedzą, o którą się wzbogaciłam z innymi, by było łatwiej tym, którzy nie mogą jeszcze uchylić swojego pudełka.
Przypadkiem, który szczególnie utkwił mi w pamięci jest pewna scena ze szpitala. W czerwcu zeszłego roku moja mama leżała na kardiologii. Odwiedzając ją dowiedziałam się, że w sali obok leży jej koleżanka z lat młodzieńczych – kobieta w jej wieku. Nie znałam jej, więc nie wiedziałam o kogo chodzi. Drugiego dnia miałam przyjechać do mamy w odwiedziny o godz. 12. Przed tą godziną byłam już gotowa do wyjazdu z domu. Czułam, że powinnam jednak jeszcze pozostać w domu. Przez 2 godziny chodziłam z miejsca na miejsce po domu, nie wiedzieć właściwie dlaczego. O godz. 14 poczułam, że teraz mogę jechać. Wsiadłam więc w samochód i udałam się do szpitala. Siedziałam z rodzicami na korytarzu przy małym stoliczku. W którym momencie zobaczyłam, jak z sali, gdzie leżała koleżanka mamy wyszedł duch kobiety w beżowym ubraniu, czymś jakby sukienka, czy szlafrok. Przeszedł obok mnie powoli i udał się w kierunku drzwi wyjściowych z oddziału. Nie wiem, skąd wiedziałam. Powiedziałam mamie, że jej koleżanka umiera, ponieważ widziałam jej ducha. Mówiłam to z absolutną pewnością. Byłam o tym przekonana. 10 min później lekarze zaczęli zbiegać się do sali chorej. Okazało się, że jej serce zatrzymało się. Reanimowali ją prawie 2 godziny. Pewnie mieli nadzieję, że uda im się, ponieważ kobieta ta miała zaledwie 48 lat. Gdy w tym czasie do szpitala przyjechała jej córka, podeszła do nas zapłakana. Cały czas miała nadzieję, że lekarze uratują jej mamę. Ja wiedziałam, że tak się nie stanie. Już na początku reanimacji powiedziałam moim rodzicom, że niepotrzebnie lekarze tak się męczą, ponieważ jej duch już się oddzielił od ciała. Nie mam pojęcia skąd to wiedziałam. To po prostu pewność, która we mnie istniała. Zawsze dziwiło mnie to, dlaczego informacje takie nigdy nie wywołują we mnie strachu, ale są przyjmowane z niesamowitym spokojem. Może dlatego, że niosły one ze sobą właśnie spokojną energię, niesamowitą harmonię. Zupełnie tak, jakby życie na Ziemi było młynkiem i prawdziwym roller – kosterem, a to po śmierci – uporządkowanym układem, gdzie wszystko jest takie, jakim być powinno. Informacje, które pochodzą ze świata duchowego, dotyczące przewidywania przyszłości, czy czyjejś śmierci są na dzień dzisiejszy przeze mnie wyraźnie rozpoznawalne, ponieważ, gdy się pojawiają, czuję miłe, aczkolwiek silne ciepło na całej długości mostka, jakby ktoś przykładał mi do niego dłoń.
Wracając jednak do sytuacji, gdy córka pacjentki podeszła do nas, duch postanowił wykorzystać sytuację i jej coś przekazać. Ręka sama mi pisała, palcem po stoliku. Uścisk był silny i wywoływał lekki ból, jak gdyby ktoś dłonią ściskał moją. Na korytarzu pełno było ludzi. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Nie wiedziałam, jak to ukryć. Zasłoniłam się dużą torbą, w której przywiozłam mamie jedzenie i koszule na przebranie. Fluidy ducha były dość intensywne, jakby bardzo gdzieś się spieszył. Z ogromnym problemem zapamiętywałam wyrazy, łzy same lały mi się po policzkach, choć wcale nie było mi smutno. W końcu, gdy córka pacjentki odeszła od nas, powiedziałam rodzicom, by zapamiętali to, co będę mówić. Czytałam więc po wyrazie z przekazu. Gdy duch przekazał to, co chciał bardzo szybko odszedł, by stać przy córce. Powiedziałam rodzicom, że trzeba przekazać to córce pacjentki. Nie wiedziałam jak to zrobić. Czułam, że to jeszcze nie czas, ponieważ reanimacja trwała. Nie wolno mi było w tamtej chwili odbierać nadziei tej dziewczynie.
Wszystko trwało tak długo. Ponieważ miałam przy sobie moje głodne już dziecko, musiałam jechać do domu. Moja mama, która znała pacjentki córkę, zaproponowała, że przekaże jej wszystko, gdy lekarze stwierdzą zgon. Zrobiła to dla mnie. Poprosiłam, by powiedziała też o konieczności wybaczenia błędów i przykrości, jakie pacjentka za życia mogła popełnić pod adresem córki.
Wieczorem, gdy mama zadzwoniła, poinformowała mnie, że jej koleżanka faktycznie zmarła, ona przekazała tej dziewczynie to, o co prosił duch i ja, a wśród ubrań zmarłej leżał beżowy szlafrok (ponoć ulubiony), w którym widziałam ducha.
Moi rodzice zrozumieli, że nie jestem taka, jak wszyscy. Po raz pierwszy byli świadkiem mojego kontaktu z duchem i pisma automatycznego. Musiałam spotkać się z nimi i wyjaśnić im to. Przyjęli ten stan rzeczy, jednak od tamtej chwili nie rozmawiają ze mną na te tematy. Twierdzą, że przerasta ich to. Choć smutne jest to dla mnie, tym bardziej, że mój mąż również nie chce o tym rozmawiać, muszę to uszanować. Po prostu nie są gotowi, by to pojąć. Nie mogę naciskać na nich. Powoduje to we mnie uczucie osamotnienia. Trudno jest się borykać z czymś trudnym, gdy najbliżsi nie mogą pomóc. Na początku bardzo mnie to bolało. Próbowałam więc podchodzić do tematu z różnych stron w nadziei, że w końcu zechcą ze mną porozmawiać. Jak dotąd nie udało się. Zawsze zmieniali szybko temat na inny, by tego nie kontynuować. Musiałam nauczyć się rozumieć ich postawę, wykazać się wyrozumiałością. Nie jest łatwym pojęcie czegoś, z czym nie ma się do czynienia, a co jest tak niecodzienne. Żyję w nadziei, że któregoś dnia zechcą mnie o coś zapytać i rozmowa będzie możliwa.
Izabela
GG: 42074662
Ulecieć do góry na skrzydłach...