Od kilku lat, chyba po śmierci dziadka zauważam czasami dziwne rzeczy. Niektóre ciężko mi opisać, ale najbardziej zastanawia mnie te, że za każdym razem jak ktoś umrze z mojej rodziny, może to być rodzina dalsza lub bliższa to ta osoba mi się śni, średnio jakieś pół roku po śmierci. Śni mi się różnie, ale zawsze chce porozmawiać, z reguły śni mi się tak, że przychodzi do mnie do domu. Ja w tym śnie jestem wystraszony, pytają mnie z reguły "co słychać" ja jestem przestraszony na maksa i mówię tym osobom, że one nie żyją, że umarły. One nie przyjmują tego do wiadomości, ja powtarzam im to cały czas w kółko i po chwili one strasznie się denerwują odchodzą i już więcej mi się nie śnią.
Kiedyś przyśniła mi się zmarła osoba z dalekiej bardzo rodziny widziałem ją może 2-3 razy w życiu (mieszkamy bardzo daleko od siebie) i jedyne co w kółko powtarzała to że potrzebuje pomocy, nic więcej tylko w kółko "potrzebuję pomocy". Dziwne jest to, że ja o tej osobie nigdy nie myślałem po śmierci, nie miałem nią żadnych zażyłości widzieliśmy się 2-3 razy w życiu gdy jak byłem jeszcze dzieckiem, miałem może z 10 lat. Jak mi się przyśniła miałem już ok. 30 lat.
Inną rzeczą, która mnie zastanawia do tej pory było to, że wracałem z koncertu była godzina ok. 2.00 nocy byłem już na swoim osiedlu i zobaczyłem siedzącą na ławce (właściwie potocznie można powiedzieć w "krzakach", bo były tam takie zielone krzaczki żywopłot itp.), staruszkę w chustce na głowie. Siedziała nie ruszała się, ale patrzyła gdzieś przed siebie. Trochę się przestraszyłem, bo to noc i dziwne że ktoś o tej porze siedzi sam miedzy blokami. Później jak już wszedłem do mieszkania zacząłem o tym myśleć i dotarło do mnie że tam nie ma żadnej ławki na której można by siedzieć. Poszedłem rano sprawdzić i rzeczywiście tam w ogóle nie ma ławek. Chyba, że starsza pani o 2.00 wzięła krzesełko i poszła sama siedzieć przed blokami.