Tak. Uważam, że to jest decyzja tych ludzi, którzy odchodzą i
ich uzgodnienie z całością swojego istnienia, dlatego osoba inna nie może na nie wpłynąć. Odnośnie mojej śmierci właśnie tego dotyczyło. Ja wręcz przy rozmowie ze zmarłym wiele lat temu umówiłam się na jaki czas on mnie tu pozostawia. A więc, że wykonam postawione przed sobą zadania i odejdę. Jednak z biegiem lat stawiałam sobie nowe, lub ociągałam się z ich wykonaniem trochę oszukując
- nawet tak. Miałam sen - zmarłe nasze mamy szykują nam wesele, przyjecie jak się patrzy, krzątają się niesamowicie szykują, mnóstwo jedzenia( ja jestem zamężna z kim innym, a i wiek mój w tym śnie był wcześniejszy, byłam w nim całkiem młodą panną) - ale coś mi się nie podoba w tym, wiem, że on przecież nie żyje zatem ja się do tego ślubu nie szykuje, a w zamian tego szukam w jego domu na strychu jakichś pamiątek. Nagle podjeżdża karoca z czarnymi końmi pięknie przystrojona jak do ślubu z czerwonymi różami, ale
czarna z tym zmarłym ubranym tez jak do ślubu i z księdzem. Wpada do tych mam do kuchni i krzyczy - Co wy robicie, przestańcie, jeszcze nie teraz, jest za wcześnie........( 97 rok) W 2005 straciłam przytomność nagle, rozerwało mi tętniak w mózgu, to silny wylew i już w szpitalu zaczął się on rozprzestrzeniać o pękniecie następnej żyłki w ośrodku wzroku, nie odzyskiwałam świadomości. W momencie upadania ułamek sekundy i widziałam w czarno białym kolorze to co dzieje się w mojej głowie pod czaszka - widzenie wewnętrzne - powiedziałam- o nie, nie ma mowy, nie umrę i pewnie to zapisało się mocno i dotarło do grupy moich bratnich dusz i źródła zasilania , czy tego czegoś co o wszystkim decyduje - znowu nie wyraziłam zgody na odejście. W sumie nikt nie dawał mi szans przeżycia, ale jeden wybitny lekarz uznając ze jestem na śmierć za młoda podjął się operacji i była ona jego wielkim sukcesem.