Cześć!
Regulamin chyba nie precyzuje, jak długie powinno być powitanie, więc mam zagwozdkę. Z jednej strony, nie chcę Was zanudzić. Z drugiej, mam Wam tyle do powiedzenia... Daję słowo, że stronię od bredni, a niepytany raczej milczę. Tak czy inaczej, jeżeli wystarczy Ci kilka krótkich informacji, że noszę imię Miłosz; że jestem z rocznika 1995 - wystarczy, że lekturę skończysz w tym miejscu.
Moje całe życie rozgrywa się z tzw. "tajemnicą" w tle. Mówię o "tajemnicy", bo tak większość "niewtajemniczonych" ludzi postrzega tematykę snów, nawiedzeń (?) etc.
Zawsze byłem zdania, że towarzyszy mi szczęście. Pomimo licznych okazji na zrobienie sobie krzywdy, za każdym razem wychodziłem z nich bez szwanku. Tłumaczyłem to sobie dobry losem / szczęściem / umiejętnościami przetrwania, ale zaczęło mi towarzyszyć przekonanie, iż być może jestem czymś więcej niż workiem flaków i mięsa (porównanie z wywiadu z von Lommelem).
Pomimo że wybrałem studia i zawód dość, hm, "poważny", w którym raczej skupia się na faktach i na rzeczach widzialnych, zachowałem swoją wrażliwość. Dawniej sporo pisałem - zresztą, z powodzeniem. Uwielbiam kino; uważam je za cudowne medium. A jako człowiek wrażliwy dostrzegałem wiele elementów dla innych jakby nieistniejących.
O rzeczach z pozoru niedostrzegalnych zacząłem znów intensywnie myśleć wraz z poznaniem mojej Narzeczonej. Jasne, z początku człowiek jest zdystansowany. Kocha tę drugą osobę, lecz nie jest pewien, na ile może jej ufać i czy jej opowieści zawierają choćby ziarnko prawdy. Ona opowiadała o widzeniu aury i swoich wręcz fascynujących snach. Potem opowiadała mi o cyfrach (jestem 33). Siłą rzeczy, żyjąc z kimś pod jednym dachem, śpiąc w jednym łóżku na człowieka "przechodzą" niektóre myśli, zainteresowania...
Uprzedzam - nie jestem doświadczony. Moje doświadczenia ograniczają się przede wszystkim do snów, które jednak traktuję pobłażliwie, z dwóch powodów. Po pierwsze, obawiam się, że stanowią co najwyżej senną fantazję. Po drugie, słyszałem o samospełniającej się przepowiedni. Historie wydają się przysłowiowymi michałkami - że umrze pies; że ojciec będzie miał problemy w pracy... Kiedy otworzyłem się na inne doznania, jakiś szósty zmysł (?) pojawiły się też dziwne przeczucia. Ostatnie wydało mi się dość zabawne (choć dla mojego Taty raczej nie było). Pracuje z młodzieżą z wyrokami. Z samego rana poszedłem do łazienki, żeby się odświeżyć, i nagle przed oczami stanął mi obraz mojego ojca z rozciętymi wargami. Pomyślałem, że ten jego dzień w pracy nie skończy się dobrze. Niestety, miałem rację (choć to pewnie było do przewidzenia; to nie są dzieciaki najłatwiejsze w kontakcie).
Nie chcę wdawać się w szczegóły, kiedy tak "bardzo-bardzo" zacząłem myśleć o spirytyzmie. To zbyt bolesne. Życie odebrał sobie ktoś, w kim byłem zauroczony (to nie była "kochanka" - po prostu ta dziewczyna bardzo mi się podobała). Powód jest błahy, ale zasługujący na uwzględnienie.
Próbuję OOBE, medytacji, ale to nie to samo.
W ogóle, powinienem w to wierzyć? Czy opuszczenie ciała jest możliwe, czy to tylko "miejska" legenda, a owe podróże wynikają ze złudzeń?
Czy po śmierci ciała wciąż trwamy? I - najważniejsze dla mnie - czy jest możliwy kontakt ze zmarłymi?
Coś jeszcze powinienem powiedzieć?
Przepraszam za naiwność moich wypowiedzi. Wiem, że nic nie wiem.
Dziękuję.