Tak mnie naszło, przy czytaniu przypisu w książce Stead'a "Listy z zaświata"...
Cytat z książki:
"Wkrótce po katastrofie zgłosił się Stead niewzywany na seans do Biura Julii i przez usta jednego z medium opowiadał o swych wrażeniach, zaznaczając, że celem jego udziału w katastrofie było niesienie duchowej pomocy tym wszystkim, którzy zginęli z nim razem. Na jego polecenie orkiestra znajdująca się na okręcie grała hymn angielski: Bliżej Ciebie, o mój Boże, bliżej Ciebie! – czym tak opanował zwierzęcość ludzką, występującą najaw w chwili śmiertelnej trwogi, że była to pierwsza katastrofa, z której uratowano słabszych, to jest kobiety i dzieci."
A teraz z wiki:
"W kwietniu 1912 roku, na zaproszenie Williama Tafta, William Stead wyruszył na pokładzie świeżo zwodowanego liniowca RMS Titanic w podróż do Nowego Jorku, gdzie miał wziąć udział w konferencji pokojowej odbywającej się w Carnegie Hall. Wsiadając na pokład statku uczynił nieco wbrew swoim własnym przeczuciom: w 1886 roku, w początkach swojej kariery pisarza Science-Fiction, napisał opowiadanie o ogromnym liniowcu który tonie po zderzeniu z górą lodową. Kapitan literackiego statku nazywał się E.J.Smith, podobnie jak kapitan Titanica, Edward Smith, przyczyna zatonięcia większości pasażerów również była ta sama (brak szalup ratunkowych).
(...)
Kilkoro świadków widziało go, jak tuż po północy pomagał kobietom wsiadać do łodzi ratunkowych."
No i właśnie - czyżby przeczuwał to, co go czeka?
Napisał w książce, miał przeczucia...
Kto wie, może Duchy pomagają pisać książki nie tylko mediom (dobra, on był medium piszącym, ale wiadomo o co chodzi)