Kiedy odkryłem czym jest spirytyzm na początku badałem go wnikliwie. Niczego w życiu nie przyjmuję "na wiarę". Przekonały mnie dowody, bo w moim życiu nie wydarzyło się absolutnie nic, co podpowiedziałoby mi, że człowiek to dużo więcej niż tylko ciało. Na początku, nie rozumiałem, dlaczego udało mi się trafić na tę wiedzę (dlaczego jakaś siła sprawiła, że zrozumiałem dużo więcej, niż wydawało mi się to możliwe). To mniej więcej tak, jakby ktoś dał ci coś bardzo cennego ot tak po prostu.
Teraz już rozumiem. To było przygotowanie do tego co ma się stać.
Od dłuższego czasu opiekuję się człowiekiem który doznał udaru mózgu. Jest częściowo sparaliżowany i wymaga ciągłego nadzoru (nie kontroluje tego co robi, nie ma z nim mentalnego kontaktu, nie kontroluje czynności fizjologicznych). To osoba z mojej rodziny. Nie był to mój wybór. Okoliczności zmusiły mnie do tego, aby zrezygnować z normalnego życia i zajmować się kimś, kto wcześniej poniżał mnie i często zmieniał moje życie w piekło.
Nie piszę tego, aby ktokolwiek mi współczuł lub podziwiał (tak jak mówię nie jest to mój wybór i ciężko znoszę tę sytuację). Chodzi mi o coś innego. Myślę, że gdyby wcześniej "coś" nie sprawiło, że zrozumiałem dlaczego tutaj jestem, jak działa zasada "odpracowywania win w kolejnych wcieleniach i że nic nie dziej się bez powodu, myślę, że teraz mógłbym popełnić wiele błędów uciekając od tej sytuacji i człowieka którym muszę się zajmować.
Mój spirytyzm kazał się kołem ratunkowym, które ktoś rzucił mi w porę, abym nie utonął kiedy w moim życiu pojawił się sztorm.